Śmierć znakomitego aktora Gustawa Lutkiewicza skłoniła mnie do refleksji na temat wybiórczej pamięci Polaków.
Zdecydowana większość naszych rodaków w ogóle nie interesuje się ziemiami wschodnimi Rzeczypospolitej. Są dla nich równie egzotyczne jak Gabon czy Burkina Faso.
Ta mniejszość, która kultywuje pamięć o utraconych „Kresach” (nie cierpię tego słowa!), ogranicza się zaś na ogół do wschodnich województw II RP, które po wojnie odebrali nam bolszewicy. A co z Kownem? Co z Mohylewem? Co z Żytomierzem i Kamieńcem Podolskim?
Wszędzie tam mieszkali (i mieszkają) Polacy, wszystkie te miasta były niegdyś częścią Rzeczypospolitej. To, że nasi cudowni „mężowie stanu” oddali je w 1920 roku litewskim nacjonalistom i bolszewikom nie oznacza, że powinniśmy wymazać je z naszej pamięci.
A co ma z tym wszystkim wspólnego Gustaw Lutkiewicz? Otóż wybitny aktor urodził się w 1924 roku w Kownie. Był więc moim „krajanem”. Rodzina moja od zarania mieszkała bowiem na Kowieńszczyźnie. W okolicach Wędziagoły, a także w samym Kownie, gdzie mieliśmy dom na ulicy Nowej.
Do dzisiaj uważam Kowieńszczyznę – a nie obskurne warszawskie blokowisko, na którym się wychowałem - za swoją prawdziwą ziemię ojczystą. Odwiedzam ją co roku i mam nadzieję, że na starość uda mi się do niej powrócić i zamieszkać na Litwie.
Dla nas, ludzi stamtąd, to nie są bowiem żadne „Kresy” – to po prostu Ojczyzna.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.