Paweł Lisicki
Nie prowadzę dokładnych statystyk, ale sądzę, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni żadnemu innemu tematowi nie poświęcono więcej miejsca niż konfrontacji ekspertów Antoniego Macierewicza i zespołu Macieja Laska. Wystarczy rzucić okiem na fora internetowe, żeby zobaczyć, jakie emocje budzi ten spór. Dla jednych tezy sformułowane przez naukowców w czasie II Konferencji Smoleńskiej jednoznacznie dowodzą kłamstw podawanych przez komisję rządową i prokuraturę, dla innych są objawem ideologicznego zacietrzewienia i szaleństwa. Jedni przyjmują słowa prof. Chrisa Ciszewskiego za fakt – wreszcie ktoś dowiódł, że samolot nie mógł się zderzyć z brzozą; drudzy się śmieją i szydzą, uznając, że to, co profesor wziął za złamane drzewo, było kupą śmieci. Obie strony przerzucają się zdjęciami mniej i bardziej wyraźnymi, obliczeniami i danymi. I nic nie wskazuje na to, żeby w tej sprawie – przyczyn katastrofy – udało się osiągnąć jakikolwiek konsensus.
Trzy lata temu, w listopadzie 2010 r., w tekście opublikowanym w „Rzeczpospolitej” pisałem o niebezpieczeństwie przyjęcia przez prawicę tezy o zamachu jako jedynego wytłumaczenia katastrofy smoleńskiej. „Po pierwsze teza o zamachu jest tak radykalna, że pozwala przejść do porządku dziennego nad rażącymi zaniedbaniami polskich organizatorów lotu. Łatwo im wykazać, że nie przygotowywali morderstwa; tym samym rząd unika odpowiedzialności za nieudolność i błędy”. Dokładnie tak się stało. W czasie, kiedy debata na temat przyczyn grzęźnie we wzajemnych oskarżeniach, odpowiedzialni w istocie za śmierć 96 ofiar polscy urzędnicy i wojskowi pozostają bezkarni. Więcej – można być pewnym, że ujdą sprawiedliwości. „Po drugie – pisałem – posługując się myśleniem zamachowym, prawica traci zdolność przekonywania wyborców do swoich racji”. I znowu trudno nie zauważyć przegranej PiS w warszawskim referendum. Wprawdzie ostatnie sondaże wskazują na możliwe zwycięstwo partii Jarosława Kaczyńskiego w wyborach za dwa lata, ale czymś jeszcze bardziej prawdopodobnym jest utrzymanie rządów przez PO, tym razem z udziałem SLD.
Przywołuję swój tekst nie po to, by pokazać, że trafnie przewidziałem rozwój sytuacji politycznej. Nie. Przywołuję go z poczucia bezsilności. Antoni Macierewicz zrobił bardzo dużo dla wyjaśnienia tragedii smoleńskiej. Popełnił wszelako jeden błąd. Zamiast ograniczyć się do podważania i kwestionowania oficjalnych ustaleń – a miał po temu dość środków i pełne prawo – zaczął głosić jako rzecz niewątpliwą teorię o wybuchach i zamachu. Nie mając w ręku dowodów – bo też skąd miałby je wziąć? – forsował ją coraz mocniej. Tym samym PiS stał się zakładnikiem tezy zamachowej jako jedynej słusznej odpowiedzi na pytanie o to, co się wydarzyło w Smoleńsku.
Trudno mi uwierzyć, by bez zmiany tego sposobu myślenia prawicowym politykom udało się zdobyć władzę. Obawiam się raczej, że Polskę czekają wspólne rządy Donalda Tuska i Leszka Millera. •