To, że życie wciąż potrafi człowieka zaskakiwać, jest miłe. Gorzej, że zwykle owe zaskoczenia wynikają z zetknięcia się z opiniami kuriozalnymi lub bałamutnymi.
Tak było też przy okazji debaty, chwilowo – wydaje się – zakończonej, nad zachowaniem wiceministra sprawiedliwości Michała Królikowskiego. Nie, nie zamierzam znowu wdawać się w dyskusję o tym, co może albo czego nie może urzędnik państwowy. Ważniejsze jest co innego. Otóż jego przypadek pokazał osobliwą przemianę, która zaszła w głowach Polaków, a przynajmniej znacznej ich części.
Najlepiej obrazują ją słowa znaczącego polityka partii rządzącej Andrzeja Halickiego, który stwierdził, że „jest osobą o konserwatywnych poglądach, ale uważa, że państwo powinno być wolne od dogmatycznego spojrzenia na prawo”. Właściwie można by się z tym zgodzić. Jednak ludzie bardziej podejrzliwi zauważyli zapewne drobiazg: niewinne z pozoru słówko „dogmatyczne”. Takie słówka mają to do siebie, że w zależności od potrzeb można w nie włożyć naprawdę dużo.
W tym przypadku szydło szybko wyszło z worka: „Gdyby członkiem rządu był muzułmanin, który zaproponowałby nam debatę nad wielożeństwem, uznałbym to za równie niewłaściwe postępowanie jak proponowanie zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej” – stwierdził Halicki. Ciekawe, że słowa te – jak sam się wielokrotnie przekonałem – uznawane są przez wielu za przejaw zdrowego rozsądku.
Tymczasem to czysty absurd. Halicki i jemu podobni nie zauważyli, że są sługami państwa, którego konstytucja – tak, ta właśnie, na którą przysięgali podczas ślubowania – mówi o ochronie nienaruszalnej godności człowieka, o Bogu, który jest źródłem uniwersalnych wartości, wreszcie o „chrześcijańskim dziedzictwie narodu”! Poseł Halicki nie przyleciał (wraz ze swoim konserwatyzmem, cokolwiek by on oznaczał) do Polski z kosmosu, co pozwoliłoby mu na traktowanie wielożeństwa i ochrony życia ludzkiego z równym dystansem. Przeciwnie, pan poseł, wszystko na to wskazuje, zobowiązał się do uznawania podstawowego prawa Polski, które odwołuje się nie do islamu, ale do chrześcijaństwa. Polska konstytucja, jak zauważył niedawno Tomasz Terlikowski, nie jest neutralna.
Jak zatem wytłumaczyć ów osobliwy fakt, że poseł na Sejm nie wie, jaka konstytucja obowiązuje w Polsce, nikt tego nie dostrzega, a jego opinie przyjmowane są z aprobatą? Z jego (i, bądźmy sprawiedliwi, takich jak on) świadomości zniknęło realne odniesienie do polskiej tradycji, polskiego prawa, podstawowych zasad naszej kultury, a zamiast tego pojawiły się miazmaty i symulakrum, czyli wizja państwa, które jest równo oddalone i równie zdystansowane od wszelkich tradycji oraz światopoglądów religijnych. Choroba zaszła tak daleko, że ów sztuczny twór – neutralne państwo z kosmosu – zaczął im służyć jako miara, według której oceniają polskie ziemskie państwo z jego korzeniami i tradycją.
I byłoby to nawet zabawne, gdyby nie było prawdziwe.