Aż trudno uwierzyć, jak szybko zmieniają się wyniki sondaży. Cóż, łaska wyborców na pstrym koniu jeździ. Jednak ta odpowiedź nie wystarczy. Od siedmiu lat notowania PiS nie były tak wysokie. Pierwszy raz okazuje się też, że ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego może zdobyć tyle mandatów, że zapewni mu to samodzielną władzę. Dwa najciekawsze pytania dotyczą przyczyn tej zmiany oraz jej trwałości.
Co do pierwszej kwestii odpowiedź zdaje się dość jasna. Największy wpływ na załamanie się poparcia dla Platformy miało, trudno o wątpliwości, ujawnienie przez tygodnik „Wprost” taśm z afery podsłuchowej. Skandaliczny język polityków i innych członków establishmentu, knowania rządu z niezależnym z pozoru NBP dla zachowania władzy przez PO, wreszcie cała ta atmosfera machlojek, geszefcików – do opinii publicznej wreszcie dotarła informacja, kim są elity polskiego państwa. A wraz z tym wiedza o tym, jak długo była oszukiwana i wodzona za nos. Jeśli dodać do tego obraną przez premiera strategię obronną, czyli pójście w zaparte na bezczelnego – przypomnę, że Donald Tusk w rozmowie ministra Bartłomieja Sienkiewicza z Markiem Belką za naganny uznał jedynie styl – nie może dziwić, że do Platformy musiała się zniechęcić
znacząca część jej elektoratu.
Drugim czynnikiem, który mógł pozytywnie wpłynąć na pozycję PiS, była debata po zestrzeleniu malezyjskiego samolotu. Krótko mówiąc to, czego dziś wszyscy domagają się w przypadku boeinga – międzynarodowej komisji, dokładnych badań zwłok, i to, z czym się stykają, a mianowicie z moskiewską akcją zacierania śladów, manipulacjami i kłamstwami, partia Kaczyńskiego piętnowała przy okazji śledztwa smoleńskiego. Wtedy jednak krytycy rządowej propagandy sukcesu byli uznawani za radykałów i maniaków.
Wreszcie nie bez znaczenia jest trzeci powód – zawierając wstępne porozumienie z Jarosławem Gowinem i Zbigniewem Ziobrą, Kaczyński pokazał, że potrafi okazać wielkoduszność. Biorąc pod uwagę to, jak ważnym elementem negatywnego wizerunku prezesa PiS miały być właśnie małostkowość, pamiętliwość i mściwość, cechy z taką lubością przypisywane mu przez wrogów, to wyciągnięcie ręki do słabszych partii było strzałem w dziesiątkę. Platforma znalazła się w ślepej uliczce. Wygląda na to, że jedyna strategia polega na tym, by dotrwać do wyborów prezydenckich, a następnie – już w kampanii do parlamentu – wykorzystać popularność Bronisława Komorowskiego. Wybory prezydenckie to faktycznie największe wyzwanie dla PiS, najsłabszy punkt strategii przejmowania władzy. Od tego, czy Kaczyńskiemu uda się znaleźć właściwego kandydata na prezydenta, będą zależeć też wynik starcia o Sejm i możliwości przyszłego rządu. Potrzebny jest kandydat, który – w wersji optymalnej – wygra z Komorowskim, a w wersji minimum przegra tak nieznacznie, że jego porażka nie doprowadzi do frustracji w szeregach partyjnych. •