Król jest nagi” – zawołało dziecko ze znanej baśni Andersena. Wygląda na to, że to samo musieli powiedzieć prezydentowi Komorowskiemu Polacy po kilkumiesięcznej kampanii prezydenckiej. Doprawdy, mało kto mógł wcześniej przypuścić, że prezydent, który wystartował do walki o drugą kadencję z poparciem bliskim 70 proc., skończy w I turze z poparciem 33-procentowym. I że przegra z szerzej do niedawna nieznanym europosłem Prawa i Sprawiedliwości, którego nazwisko wielu myliło się z nazwiskiem szefa Solidarności. A przecież wszystko miało być takie proste i łatwe.
Jeszcze na początku roku zwolennicy Komorowskiego zastanawiali się, co zrobić, żeby wygrać w I turze. Kilka tygodni temu, kiedy to prezydent podpisał konwencję antyprzemocową i zaangażował się w walkę o in vitro, publicyści/publicystki „Gazety Wyborczej” z euforią ogłosili, że teraz już po wszystkim, kampania wygrana, siły postępu zdobyły polski ciemnogród, jutrzenka europejskiej swobody może zajaśnieć. Doprawdy, dawno już tak wielu nie straciło tak bardzo kontaktu z rzeczywistością. A łasy na pochlebstwa, pozbawiony zmysłu krytycznego prezydent szedł za propagandystami jak w dym. I z właściwym sobie uporem przestrzegał przed powrotem do średniowiecza oraz atakował przeciwników za brak racjonalizmu. Dziś euforię zastąpił strach. Zamiast buńczucznych zapowiedzi widać przerażenie. Nic lepiej nie pokazuje nagłego otrzeźwienia niż drobny, acz znaczący fakt, jakim było przełożenie uroczystości wręczenia prezydentowi nagrody Człowieka Roku „Gazety Wyborczej”. Chyba pierwszy raz od miesięcy ktoś w sztabie Komorowskiego poszedł po rozum do głowy i zrozumiał, że taka feta, takie okadzanie, lukrowanie i cukrowanie Komorowskiego przez zapewne Adama Michnika tuż przed II turą byłoby swoistym gwoździem do trumny.
Na szczęście Komorowski i tak robi wszystko, żeby wybory przegrać. A to radośnie przyjmuje braterskie poparcie od Aleksandra Kwaśniewskiego, a to dzieli się z ludem radami, jak lepiej żyć – zmienić pracę i wziąć kredyt, a to wygłasza czytane z kartki kolejne nudne i nabzdyczone przemówienie, z którego wynika, że żyjemy w najlepszym świecie z możliwych i pod najlepszą władzą, jaka mogła się zdarzyć. Doprawdy, wystarczy dać Komorowskiemu mówić.
Zastanawiam się jedynie, dlaczego wcześniej jego mizeria nie była tak widoczna. Może dzięki kampanii zniknął mur ochronny? Może te wszystkie wady i przypadłości prezydenta stały się tak widoczne na tle konkurentów, szczególnie Pawła Kukiza? Może przestał już działać mechanizm odstraszający, którym tak zręcznie posługiwał się przez lata Donald Tusk? Może stopień arogancji, buty i cynizmu władzy przekroczył krytyczną granicę i ludzie po prostu powiedzieli „dość”? Tak czy inaczej pierwszy raz od lat pojawiła się realna nadzieja na zmianę. Tylko od nas zależy, czy będziemy potrafili ją wykorzystać.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.