Pusty śmiech mnie ogarnia, ilekroć słyszę o rzekomym zagrożeniu wolności słowa w Polsce. Co jak co, ale pluralizm się nam udał. I jeśli ktoś kogoś mógłby czegoś uczyć, to Polacy resztę Europy. Owszem, nie przeczę, jeśli dla kogoś ideałem byłaby debata, w której głosem Kościoła byłoby nie „Radio Maryja” czy nawet „Gość Niedzielny”, lecz „Tygodnik Powszechny”, umiarkowaną prawicę reprezentowałby „Newsweek”, a skrajną „Rzeczpospolita”, w której powszechnie uznanymi autorytetami byliby Magdalena Środa, Jacek Żakowski, Sławomir Sierakowski, Agnieszka Holland, Adam Michnik czy Marcin Król, od rana do wieczora tłumaczący, w którą stronę zmierza świat, to komuś takiemu obecny system medialny podobać się nie może. Tylko że ta wizja swobodnej dyskusji jest groteskowa.
Kiedy dawno, dawno temu John Stuart Mill opowiadał o przewadze liberalizmu nad pozostałymi formami społecznymi, wskazywał na to, że będzie to system, w którym pełnia wolności słowa doprowadzi do największej różnorodności poglądów. Na pierwszy rzut oka widać, że te marzenia spełzły na niczym. Różne rzeczy można powiedzieć o dzisiejszym zachodnim systemie politycznym, ale na pewno nie to, że wspiera on powszechną swobodę poglądów. Starzy liberałowie nie zauważyli, że media, gazety, tygodniki, stacje radiowe czy telewizyjne mogą być nie tylko gwarantami wolności, lecz także, przeciwnie, stać się narzędziem tresury społecznej. Swoistym walcem, za pomocą którego można narzucać opinii publicznej nową świadomość, mentalność, obyczaje. Prawdziwym problemem zachodniego świata nie jest nadmiar pluralizmu, ale, odwrotnie, ujednolicenie poglądów. Przy całym tym powszechnym wy chwalaniu różnorodności właśnie jej w coraz większym stopniu brakuje.
Debata publiczna bowiem, jak się okazało, to nie wymiana argumentów i racji, ale w ogromnym stopniu wywoływanie emocji, tworzenie uczuć, kreowanie psychicznego nastawienia. To po prostu przeprowadzanie inżynierii społecznej na wielką skalę. Zamiast przekonywać, lepiej jest zawstydzić; zamiast tłumaczyć, łatwiej jest napiętnować. Rewolucja kulturowa 1968 r. doprowadziła do tego, że większość mediów, również tych pozornie prawicowych i konserwatywnych, znalazła się pod kontrolą różnej maści postępowców. Dla nich wszystkich podstawowym wyzwaniem jest doprowadzenie do przemiany obyczajowej, do wspierania nowego typu człowieka, uwolnionego od więzów tradycji, człowieka, który sam stwarza naturę, prawo, swoją własną tożsamość. Wszyscy mają też podobnego wroga: ksenofobię, faszyzm, nacjonalizm.
Sukces prawicy w Polsce był możliwy dlatego, że system powszechnego zawstydzania nie zadziałał. Mimo gigantycznej przewag strony lewicowo-liberalnej na początku lat 90. XX w. społeczeństwo było w stanie wytworzyć własne, niezależne kanały komunikacji. Powstał niezależny od oficjalnego drugi obieg. Prawica i konserwatyści zdobyli w Polsce taki wpływ na opinię publiczną, jakiego nie mają w Hiszpanii, we Włoszech, we Francji czy w Niemczech. Dlatego właśnie polska wolność tak bardzo kole w oczy. I dlatego należy ją pielęgnować, bronić jej i jeśli nadarza się sposobność, to pomagać w jej zdobyciu innym.