Bank krzemowych elit
Mający siedzibę w Santa Clara w Kalifornii bank jeszcze w ostatnim kwartale ubiegłego roku raportował przyzwoite zyski, a kurs jego akcji przedstawiał się dość stabilnie. Gdy 13 marca ogłosił bankructwo, informację tę można było więc potraktować jak grom z jasnego nieba, ponieważ na całym świecie znaleźć można było setki innych banków znajdujących się teoretycznie w dużo gorszej kondycji, a mimo to wciąż utrzymujących się na powierzchni. SVB z pewnością nie był zwyczajnym bankiem. Do grona jego klientów zaliczała się śmietanka towarzyska Doliny Krzemowej, posiadająca doskonałe koneksje na samych szczytach władzy. I właśnie tym należy tłumaczyć to, że pomimo gwarantowanej przez amerykańskie prawo maksymalnej kwoty ubezpieczenia depozytów w wysokości zaledwie 250 tys. dol. władze zdecydowały się zagwarantować klientom wypłatę wszystkich środków. Złośliwi komentatorzy dość szybko ukuli nawet formułę, że w amerykańskim systemie bankowym wpłaty klientów danego banku są zabezpieczone w całości jedynie pod warunkiem, że wśród nich są jacyś miliarderzy.
O elitarności upadłego banku świadczy niewątpliwie to, że aż 97 proc. jego klientów trzymało w nim środki większe niż gwarantowana przez ubezpieczenie kwota. Silicon Valley Bank nie uganiał się za drobnymi ciułaczami i od samego początku skupiał się przede wszystkim na finansowaniu start-upów. W swojej działalności SVB skupiał się na stopniowym rozbudowywaniu sieci kontaktów, które sięgały nawet samego Białego Domu. Władze banku wymagały przy tym całkowitej lojalności i w zamian za korzystne pożyczki dla raczkujących biznesów oczekiwały, że gdy później rozwiną się one w wielkie przedsięwzięcia, nadal będą korzystały z obsługi finansowej SVB.
Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Wolność słowa ma wartość – także giełdową!
Czas na inwestycję mija 31 maja – kup akcje już dziś.
Szczegóły:
dorzeczy.pl/gielda
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.