Twórcy Kodeksu wyborczego zapomnieli zaznaczyć w niej, że protesty w wyborach samorządowych mogą być do sądów wysłane pocztą. To stworzyło lukę, która pozwala na odrzucanie części zgłoszeń o nieprawidłowościach. Tak stało się w przypadku kilku protestów, które do Sądu Okręgowego w Katowicach złożyli kandydaci na radnych z Jaworzna.
Andrzej O. i P. M, kandydujący do Rady Miasta Jaworzna ( nie zgadzają się na podanie nazwisk) swoje protesty wyborcze wysłali listami poleconymi 29 listopada. Do katowickiego Sądu Okręgowego dotarły one 2 grudnia. Ten jednak uznał, że choć zostały nadane w ciągu 14 dni, jakie Kodeks wyborczy daje na złożenie protestu, to do sądu zostały one przez listonosza doręczone... dwa dni po tym terminie.
Przepisy ustawy określając zasady stwierdzenia ważności wyborów do Sejmu, Senatu, Parlamentu Europejskiego lub na prezydenta stwierdzają, że nadanie w placówce pocztowej w przewidzianym przepisami terminie protestu wyborczego jest równoznaczne z właściwym złożeniem go do sądu. Ale takiego zapisu brak w części dotyczącej wyborów samorządowych. W art. 392 Kodeksu wyborczy zaznaczono tylko, że w ciągu 14 dni od daty wyborów protest musi trafić do sądu.
– Sąd powinien przychylić się do wniosku skarżącego i uznać, że ten w terminie złożył protest wyborczy. Jeśli skarżący dopełnił formalności, przygotował odpowiedni wniosek, to nie może ponosić odpowiedzialności za sposób funkcjonowania doręczyciela – komentuje prof. Piotr Winczorek, prawnik–konstytucjonalista.Wojciech Wybranowski