W takim ukierunkowaniu działań opozycji wielkie znaczenie miała decyzja prokuratury, by zatrzymać sprawczynię prowokacji w Płocku. Identycznymi nalepkami jak ona posługują się grupy lewaków już od dłuższego czasu, np. w marcu pokazywaliśmy w programie „W tyle wizji” jak aktywista Dawid Winiarski oklejał nimi siedzibę Episkopatu i odnośne władze w żaden sposób na to nie reagowały.
Bez względu na to, czy decyzja o uczynieniu profanacji głównym wątkiem kończącej się z wolna eurokampanii była polityczna, czy do reakcji zmusiło prokuraturę nagłośnienia płockiej prowokacji przez media i podjęcie jej przez Konfederację (stawiam na pierwsze) była ona jednak tylko podjęciem gry zaproponowanej przez opozycję.
Sygnał do zwrotu nawet już nie antyklerykalnego, ale zgoła antyreligijnego, dał sam Donald Tusk, posługując się nie do końca chyba świadomym odgrywanej roli lewicowym obsesjonatem. Rozegranie sprawy – sam Tusk wzywał do dialogu, pojednania, miłości i i odpowiedzialności za państwo, jednocześnie napuszczając na wzywanych swego bulteriera, pozorując miękko odcięcie się od niego „przeciekami”, że „Donald się wściekł”, a potem udzielając mu łaski rozgrzeszenia – jest dla niego tak typowe, że stanowi wręcz swoisty podpis tego polityka.
Dlaczego PiS wszedł w tę grę – to oczywiste. Jest pewien, że na niej wygra.
Dlaczego jednak z taką właśnie a nie inną inspiracją przyjechał Tusk? Czy sądzi, że ta wojna poprzez mobilizację elektoratu wielkomiejskiego przysłuży się Koalicji Europejskiej?
Na pewno nie, zna się na tych sprawach trochę lepiej od Jarosława Kurskiego czy Tomasza Lisa. Ale zadam inne pytanie: a dlaczego wszyscy zakładają, że Tuskowi zależy na sukcesie Koalicji Europejskiej, czy w ogóle, opozycji, i na odsunięciu PiS od władzy?
Gdyby Donald Tusk kierował się czym innym, niż egoizmem, nie byłoby go w Brukseli – a już na pewno na rzecz zdobycia stanowiska w Brukseli nie poświęciłby swego czasu PO, stawiając na jej czele jako premier i prezydenta totalnych nielotów i, przede wszystkim, niwecząc ten jej wizerunek, który sam zbudował i który długo zapewniał mu sukcesy. Wizerunek partii centrowej, umiarkowanej, rozsądnej i, w sposób właściwy większości Polaków, leniwie konserwatywnej.
Dopóki Tusk chciał wygrywać w Polsce, budował swe przemówienia na cytowaniu Jana Pawła II i fotografował się z rodziną pod krucyfiksem. Zmienił to całkowicie, gdy jego priorytetem stało się zapunktować wśród Brukselskich biurokratów.
Logiczny z tego wniosek, że gdyby Tusk chciał znowu wygrywać w Polsce, znowu zacząłby cytować Jana Pawła II i dystansować się od „skrajności”, także tych tęczowych i antyklerykalnych. Skoro wchodzi do Polski z tamtym, „brukselskim” przekazem, to chodzi o coś innego niż wygrana.
Ale, powtórzę – dlaczego miałby chcieć tu wygrać? I dlaczego w ogóle miałby do Polski wracać?
Wybór teoretycznie ma taki. Z jednej strony – po sutej europejskiej synekurze jakaś kolejna europejska synekura. Jest od diabła i trochę różnych eurostanowisk, jakichś szefów fundacji, biur koordynacji, wysokich przedstawicieli i doradców do spraw, gdzie można z łaski eurokratów żyć jak pączek w maśle leżąc brzuchem do góry.
A co z drugiej? Wrócić do tej „nienormalności” wprost w ogień morderczej kampanii, wywlekania wszystkich dawnych świństw i niekonsekwencji, użerania się z przeciwnikami, i bardziej jeszcze upierdliwego (jak potwierdzi każdy polityk) użerania się z sojusznikami oraz ryjącymi pod sobą i pod szefem podwładnymi? No, powiedzmy, że ten powrót zostałby uwieńczony sukcesem. Jaki to byłby sukces? PiS przecież nie zniknie i po doświadczeniach ostatnich kilku lat będzie robił nowej władzy to, co ona mu robiła, gdy była „totalną opozycją”. A jest, nawet gdyby udało się sklecić jakąś „blokującą” koalicję, znacznie silniejszy, niż wtedy, gdy Tusk prorokował mu, że „wymrze jak dinozaury”. Powiedzmy, zostaje Tusk prezydentem RP. Kompetencje ustawowe ma żadne, wspomniana „blokująca” koalicja antypis w Sejmie od Sasa do Lasa, wszyscy się żrą aż pirze lecą, w każdej chwili jeden jakiś Kałuża może przejściem z partii do partii zmienić układ a co najmniej obalić gabinet…
Po co, ja się pytam? Żeby „pokazać” Kaczyńskiemu?
Powie ktoś – mimo wszystko Tusk wykonuje ostatnio ruchy wykraczające poza wcześniejsze drażnienie PiS sygnałami „no, no, ja tu jeszcze mogę wrócić”.
Widzę jedno wyjaśnienie: Tusk znajduje się pod silną presją, by wrócił, stanął na czele, ogarnął żałośnie pierdołowatą opozycję i „odzyskał Polskę dla Europy” – „żeby znowu było tak jak było”. Nie myślę o presji tutejszych salonów i opozycji, bo na to Tusk może z czwartego piętra – ale jest zupełnie prawdopodobne, że taką presję wywierają na niego grupy, które mają w Polsce poważne, a bardzo zagrożone przez PiS interesy, i osoby, których Tusk nie może zlekceważyć. Ponieważ jeśli te kręgi się na Tuska obrażą, to z synekury po synekurze nici – bo to one o takich sprawach decydują.
Odmówić wprost Tusk nie może. Może wrócić – i przegrać.
Ale nie może przegrać tak, żeby było widać, że chciał przegrać, bo – patrz wyżej. Musi pokazać, że się starał, że zrobił co mógł. Że „gryzł trawę”. No, tylko, niestety, ta beznadziejna polska ciemnota – nic się z tym nie da zrobić!
Skierowanie sił na wojnę z Kościołem i religią jest pod tym względem najbardziej obiecujące. Przecież żadne Timmermansy nie mogą tego uznać za kierunek niesłuszny, bo to ich ideolo, europejskie aż do tzw. substancji czerwonej w szpiku kości. Tusk, jeśli już go zmuszą, pojedzie tu, w Polsce, na maksa, wojującym LGBTQ, przerżnie, oczywiście, bo w Polsce to przekaz niszowy, ale będzie do ostatniej chwili mówił swym zwolennikom i mocodawcom, że tym razem będzie inaczej, że pod znakiem tęczy zwyciężą, bo zmiana, rewolucja, nowe pokolenie, pięć milionów widzów na „Klerze”… A po wszystkim ze smutną miną rozłoży przed eurooligarchami ręce, że zrobił, co się dało, i może jednak zasłużył na jakąś fundację, radę, przedstawicielstwo czy inną synekurę, na której będzie mógł za przyzwoite pieniądze robić to, co najbardziej lubi – nic.
„Połącz, Watsonie, wszystkie znane fakty w sposób niesprzeczny logicznie, a to, co uzyskasz, musi być prawdą” – jak uczył Wielki Detektyw.
To nie jest najgorsza wiadomość dla Polski – kierując się własnym dobrem, Tusk odegra bowiem rolę tego przekupionego piłkarza z filmu „Piłkarski poker”, na którego grała cała drużyna i podawała mu wszystkie piłki, a on je kierował „Panu Bogu w okno”. Jedyną wadą tej sytuacji, jaką widzę, jest, że odwleka się perspektywa postawienia tej żałosnej kreatury przed polskim sądem, co stanowi jeden z niezbędnych warunków odzyskania przez Polskę zdrowia psychicznego. Ale może trzeba się z tym pogodzić.
Czytaj też:
Ziemkiewicz: Jażdżewskiemu odbiło. Tusk jest naciskany przez swoich przyjaciół z UE
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.