Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej / Do Ciebie, Panie, bije ten głos / Skarga to straszna, jęk to ostatni. / Od takich modłów bieleje włos” – te słowa wiersza Kornela Ujejskiego o rzezi galicyjskiej – wbijają się w głowę widzowi w trakcie oglądania filmu „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Wszystko to, o czym pisał Ujejski, w tym filmie jest. I nienawiść dzieląca rodziny, i łuny pożarów polskich wiosek w słynne „czerwone noce” w lipcu 1943 r. W filmie jest nawet mowa o wleczonym na kaźń katolickim kapłanie, który w pół godziny całkowicie osiwiał.
"Wołyń” próbuje zrekonstruować jedno z najpotworniejszych doświadczeń Polaków w XX w. Takie rekonstrukcje jesteśmy winni tym ofiarom, których tragedii nikt nie uwieczniał. To, że tragedia ta dotknęła przede wszystkim ludność wiejską, przesiedloną po wojnie w większości na ziemie zachodnie, głównie Dolny Śląsk, nie pozostało bez wpływu na miejsce pamięci o rzezi w świadomości zbiorowej wszystkich Polaków. Mimo że zbrodnia była dziełem UPA, w latach PRL wspominano o niej półgębkiem, za pomocą aluzji, jak choćby w filmie „Jarzębina czerwona” z 1970 r. Dzisiaj – niekiedy z przesadną złością – podkreślają, że pamięć o ich tragedii złożono na ołtarzu budowania pojednania polsko-ukraińskiego. (...)
FOT. KRZYSZTOF WIKTOR/MATERIAŁY PRASOWE