Damian Cygan: Czy kolejne konwencje wyborcze wznoszą coś nowego do kampanii? Czasem mam wrażenie, że to przede wszystkim przekonywanie przekonanych. I to z każdej strony politycznego sporu.
Kazimierz Kik: Nadal w ofensywie są konwencje Prawa i Sprawiedliwości np. ta ostatnia na temat "piątki dla przedsiębiorców", która rozwiała szereg wątpliwości, a krytycy zamilkli. Konwencje PiS po pierwsze utrwalają założenia programowe w powszechnej świadomości, po drugie konkretyzują je coraz wyraźniej, a po trzecie – poszerzają spektrum adresatów. Tymczasem Koalicja Obywatelska krytykuje wszystko, co mówią rządzący, a jednocześnie nie proponuje niczego w zamian.
A manewr z Małgorzatą Kidawą-Błońską?
To jest zwykła manipulacja polityczna, ponieważ wiadomo, że szefem nadal jest Grzegorz Schetyna, który ma największy negatywny elektorat. Zamiana na marszałek Kidawę-Błońską jest więc zabiegiem czysto kosmetycznym i łagodzącym oblicze PO, ale nie zmieniającym układu sił.
A co z Lewicą?
Miota się, jeździ się po Polsce, a jej wyniki sondażowe tańczą. Raz jest 11 proc., innym razem 6 proc. Widać, że ten pierwszy efekt świeżości już minął i Lewica nie ma wiele do powiedzenia. Jest jeszcze Konfederacja, ale w tym przypadku sama sylwetka Janusza Korwin-Mikkego wystarczy. To jest forma reprezentująca interesy sprzeczne z polską racją stanu, np. co do obecności w UE.
Mamy sytuację, w której liderzy dwóch największych obozów politycznych w Polsce, Jarosław Kaczyński i Grzegorz Schetyna, nie chcą być premierem. Dlaczego?
Bo nie mogą. Zarówno Kaczyński, jak i Schetyna mieli do niedawna największy elektorat negatywny. Ostatnio to się trochę zmieniło na korzyść Kaczyńskiego, ale prezes PiS i tak ciągle jest w czołówce na tej "czarnej liście". Natomiast Schetyna jest na samym szczycie negatywnego elektoratu. W takiej sytuacji obaj liderzy, stając na czele rządu, mogliby stworzyć niedobrą dla swojej partii perspektywę polityczną. Nie mówimy oczywiście o zdolnościach retorycznych, bo różnica między Kaczyńskim a Schetyną jest ogromna. Ale warto też zauważyć, że to Kaczyński jako pierwszy zaproponował wariant z Beatą Szydło na premiera i Andrzejem Dudą na prezydenta. Teraz Schetyna poszedł tropem prezesa PiS, ucząc się od mistrza (śmiech).
Która z zapowiedzi, jakie do tej pory padły na konwencjach PiS, jest pana zdaniem najważniejsza?
Prawo i Sprawiedliwość, koncentrując się na potrzebach osób zmarginalizowanych i potrzebujących, uwzględnia także interesy małego i średniego biznesu. Najważniejsze jest zrozumienie, że polityka socjalna nie będzie możliwa bez wzmacniania sektora prywatnego i jednocześnie opodatkowania najbogatszych. To jest próba wypośrodkowania, którą można nazwać sprawiedliwością społeczną. Żeby rozwój gospodarczy rozkładał się na wszystkich, w odróżnieniu od epoki PO–PSL, kiedy z jego owoców czerpali nieliczni.
Czy takie informacje, jak materiał "Superwizjera" o szefie NIK Marianie Banasiu, mogą wpłynąć na wynik PiS w wyborach? Wiadomo, że nie bez powodu wyemitowano ten program akurat teraz.
Po pierwsze PiS nie jest ani gorszą, ani lepszą partią od PO. Dlaczego? Bo stanowi składnik tej samej klasy politycznej. Oczywiście Prawo i Sprawiedliwość lepiej odczytuje oczekiwania i aspiracje dużej części polskiego społeczeństwa. To jest sukces i siła, która pcha tę partię do przodu. Jednak z drugiej strony są te kadry i jeśli PiS kiedykolwiek przegra, to nie dlatego, że nie ma strategii czy charyzmatycznego przywódcy, tylko dlatego, że kadry PiS-u są składową kadr polskiej klasy politycznej, która w oczach społeczeństwa jest oceniana najgorzej w porównaniu z innymi grupami zawodowymi.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.