Upadek Elizy Michalik obserwuję od dawna ze smutkiem i współczuciem. Kiedyś była dziennikarką „Gazety Polskiej”, potem „Gościa Niedzielnego”, w obu tych funkcjach wykazując się pożądanym w odnośnych redakcjach radykalizmem. Zwalczała zajadle postkomunizm i aborcję, aż przydarzył się jej „casus paskudens” – oskarżenie o plagiat, niestety, mocno umotywowane, bo całe akapity jej tekstu okazały się zbieżne toczka w toczkę z tekstami cudzymi.
Po tej przykrej wpadce dziennikarka na jakiś czas przycichła, aż objawiła się w nowym wcieleniu, po przeciwległej stronie sceny politycznej, jako radykalna lewicówka i feministka. Dzisiaj nie ma takiej okropności, której by nie powiedziała o Kaczyńskim, katolicyzmie, księżach (ostatnio wystąpiła z postulatem ich kastrowania) i przeciwnikach aborcji. Nie wiem, czy naprawdę tak jej padło na głowę, czy to tylko przekalkulowana strategia biznesowa, tak czy owak trudno patrzeć na to inaczej niż ze smutkiem i współczuciem. Ktoś ją jednak straszy naruszeniem „miru domowego”? Toż to przekroczenie wszelkich granic, są na to paragrafy!
Na szczęście, zanim się za ofiarą pogróżek ująłem, doczytałem, że ów telefon na numer prywatny, ale ogólnodostępny – podobnie jak prywatny adres – w Internecie, był tylko odpowiedzią internauty na płomienne wezwanie red. Michalik do szturmu na dom Jarosława Kaczyńskiego – z podaniem jego prywatnego adresu.
Podobne wydarzenie: pewien lewak skazany został za znieważenie hymnu narodowego. Dorobił do niego i zaśpiewał swoje słowa, głupie, ale nie wulgarne ani obelżywe. I sąd wlepił mu 500 zł grzywny. I znów już się rozpędziłem protestować, dla zasady, gdy zauważyłem, że… to przecież ten sam bubek, który dla lansu złożył był na mnie nie tak dawno donos do prokuratury za „znieważenie głowy państwa Watykan”!
Jak to mówili starożytni Rzymianie? „Chcącemu nie dzieje się krzywda”? Ano właśnie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.