Ksiądz Isakowicz-Zaleski szokująco o koronawirusie: Dane o umieralności są mocno zaniżone

Ksiądz Isakowicz-Zaleski szokująco o koronawirusie: Dane o umieralności są mocno zaniżone

Dodano: 
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski Źródło:PAP / Adam Warżawa
– Zagrożenie zarażenia koronawirusem w DPS-ach jest trzydzieści razy większe niż poza nimi. Natomiast w zakładach opiekuńczo-leczniczych jest to aż sześćdziesiąt razy więcej. To wszystko pokazuje, że te placówki muszą być objęte ścisłym rygorem. To są najtrudniejsze miejsca obok szpitali – mówi portalowi DoRzeczy.pl ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski.

Alarmował ksiądz niedawno o dramatycznej sytuacji w domach pomocy społecznej i innych zamkniętych domach opieki w związku z koronawirusem Jak wygląda ta sytuacja?

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Zacznę od tego, że dwa tygodnie temu został powołany zespół przy ministrze pełnomocniku ds. osób niepełnosprawnych. Zespół ten, w skład którego wchodzą organizacje pozarządowe, zajmuje się nie tylko osobami niepełnosprawnymi w domach rodzinnych, ale też w zamkniętych ośrodkach. Biorę udział w pracach tego zespołu. I na bieżąco monitorujemy sytuację, jaka jest w tych domach. I przede wszystkim należy podkreślić, że są spore różnice w informacjach na temat tego, co tam się dzieje.

Jak to?

Inne dane podają władze państwowe, a inne organizacje pozarządowe. Na przykład – ministerstwo rodziny informuje o szesnastu zgonach z powodu COVID-19 w Domach Pomocy Społecznej. Tymczasem jak policzyły organizacje pozarządowe, i te dane zgadzają się z informacjami tego zespołu, a pochodzą od dyrektorów placówek, w domach pomocy społecznej zmarły 34 osoby, a 20 osób w zakładach leczniczo-opiekuńczych. Według danych organizacji pozarządowych dużo większa jest też liczba zakażeń.

Skąd biorą się tak duże rozbieżności w danych na temat zapadalności i śmiertelności koronawirusa?

Tu jest kwestia nadzoru, domami tymi zajmują się dwa ministerstwa – domy pomocy podlegają Ministerstwu Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, natomiast zakłady leczniczo-opiekuńcze i inne placówki Ministerstwu Zdrowia. Oczywiście kwestia danych to tylko jedna sprawa, choć bardzo ważna – chodzi o to, żeby wiedzieć ile naprawdę osób w tych ośrodkach choruje, jaka jest śmiertelność. Są też jednak inne poważne problemy. Chodzi przede wszystkim o profilaktykę.

Czy są ze strony rządowej jakieś konkretne działania, czy też raczej widać jedynie chaos?

Na początku byłem zaskoczony chaosem, który był zauważalny. Natomiast muszę przyznać, że jest dobra wola i chęć poprawienia tej sytuacji. Nie ma co ukrywać – jest to trudne, bo szwankuje też współpraca na linii rząd – samorząd. Jednak system, który w Polsce jest, działa od kilkunastu lat. Jest wiele błędów, zaniedbań wielu lat, kolejnych rządów. Dziś idzie to ku lepszemu. Inna sprawa, że nikt nie przewidział takiej sytuacji jak pandemia. Gdy doszło do dramatycznej sytuacji, widać, że zupełnie różnie w różnych miejscach to wygląda.

To znaczy?

To znaczy, że inaczej różne powiaty sobie z tym radzą. To moje prywatne zdanie, ale mamy Polskę A, B, C i D. Są powiaty, które zupełnie nie dają sobie z tym rady. To jest ważne, by w takich sytuacjach jak pandemia, podejmować decyzje na szczeblu centralnym.

Wróćmy do domów pomocy społecznej. Na Zachodzie spora część dramatów w związku z koronawirusem rozegrała się właśnie w takich miejscach.

Właśnie, wszystkie doświadczenia Francji, Hiszpanii, a przede wszystkim Włoch pokazują, że ogromna część zmarłych z powodu koronawirusa to właśnie mieszkańcy domów stałego pobytu. I tu widzimy, że i w Polsce mieszkańcy takich domów są bardzo zagrożeni. Zespół, który opiera się na badaniach przeprowadzonych przez Polskie Forum Osób Niepełnosprawnych wskazuje, że zagrożenie jest ogromne.

Co wynika z tych danych?

Zagrożenie zarażenia koronawirusem w DPS-ach jest trzydzieści razy większe, niż poza nimi. Natomiast w zakładach opiekuńczo-leczniczych jest to aż sześćdziesiąt razy więcej. To wszystko pokazuje, że te placówki muszą być objęte ścisłym rygorem. To są najtrudniejsze miejsca obok szpitali. Wygląda to tak, że zazwyczaj koronawirusa łapie gdzieś jedna osoba z personelu, a potem chorych jest już 60, 80 osób.


Czy można stwierdzić, że śmiertelność we Francji, czy Włoszech wynika z tego, że właśnie tak wiele osób jest pensjonariuszami domów opieki?

Tak, poza tym tam w ogóle nie przewidziano tego, co nastąpi. W Polsce jest to wszystko opóźnione, więc jest nadzieja, że tego najgorszego scenariusza uda się uniknąć. Jednak pragnę podkreślić, że w wielu krajach te statystyki dotyczące śmiertelności na koronawirusa w domach opieki są zaniżane i to znacznie. Ludzie umierają w najróżniejszych ośrodkach, nie tylko w domach pomocy. Często prowadzonych przez osoby prywatne. I ci zmarli bardzo często w ogóle nie mieli przeprowadzonych testów na obecność koronawirusa. I nie są kwalifikowane jako ofiary epidemii, a w istocie często nimi są. Powszechnie mówi się już, że statystyki w Belgii, czy Francji są niewiarygodne. Właśnie dlatego, że uwzględniają tylko tych, którzy umarli w szpitalu. Zupełnie nie biorą pod uwagę osób, które umarły w domu, tam nie ma testów, wpisywane są inne przyczyny śmierci.

Ale skąd te rozbieżności?

To nie wynika ze złej woli. Ale w domach opieki, gdy umiera pacjent, nie ma już robionego testu. A więc nie jest wpisywany jako ofiara koronawirusa, To jest ogromny problem. W Polsce ten problem jest trochę mniejszy. Ale musimy zadbać o profilaktykę. Największy problem jest w tym, żeby były testy dla opiekunów. Na razie oni pracują w systemie tygodniowym. Spędzają przez tydzień czas w domu opieki, potem wracają do domu. To ogranicza ryzyko zakażenia. Jednocześnie jest to jednak bardzo trudne – tydzień bez rodzin, bez przerwy w miejscu pracy. Jednak aby było w pełni bezpiecznie, należy tym ludziom robić testy na początku takiego dyżuru i po jego zakończeniu. Po to, by uniknąć zakażenia, siebie i ich rodzin.

Czytaj też:
Były minister transportu: Armagedon. Koronawirus zjadł branżę lotniczą

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także