Niedawno wrócił pan z misji Wojskowego Instytutu Medycznego w Stanach Zjednoczonych. Celem była pomoc i wymiana doświadczeń w walce z epidemią koronawirusa. Jak ocenia pan ten wyjazd?
Płk dr Robert Ryczek: Bardzo dobrze. Nasza misja wojskowo-medyczna gościła w USA na zaproszenie Gwardii Narodowej Stanu Illinois, co zapewne stanowi piękną kartę w 27-letniej historii współpracy tej organizacji z Polskim MON.
Co wynika z pana obserwacji?
Amerykanów należy przede wszystkim pochwalić za to, że doskonale radzą sobie z zarządzaniem kryzysem w obliczu epidemii koronawirusa. W centrum zarządzania kryzysowego gromadzą dane potrzebne do koordynacji placówkami. Dzięki temu wiedzą, gdzie jest większe zapotrzebowanie na sprzęt ochronny lub są w stanie zauważyć, w którym miejscu widać zagrożenie w trudnych do zdefiniowania obszarach, jak kwestie socjalne, czy społeczne. To bardzo ułatwia koordynację działań i optymalne wykorzystanie ograniczonych środków w okresie pandemii. Jeżeli Amerykanie widzą, że dynamika rozwoju koronawirusa jest gdzieś większa, to mogą na poziomie organizacyjnym przekazać tam więcej potrzebnych środków.
Na pewno rozmawiał pan z amerykańskimi medykami. Taka wiedza wydaje się nieoceniona.
To prawda. Dla lekarzy bardzo istotny jest kontakt na płaszczyźnie zawodowej i bezpośrednia wymiana fachowej wiedzy. Zwłaszcza, że COVID-19 to nowa choroba, wywołana przez nieznany nam wcześniej typ koronawirusa. Nie wiemy, jak trzeba ją leczyć. Wymiana doświadczeń między Amerykanami pomaga nam, a także im uzupełnić wiedzę w tym zakresie. Co więcej, Amerykanów żywo interesowały nasze relacje z wyjazdu do Lombardii. Koledzy z Ameryki chcieli wiedzieć, co konkretnie robiliśmy we Włoszech. Dzięki wymianie myśli możemy szybciej wypracować sposoby postępowania w walce z wirusem.
Czy podejście amerykańskich medyków w czymś pana zaskoczyło?
Owszem. Amerykanie są bardzo wstrzemięźliwi, jeśli chodzi o stosowanie terapii wirusowych bez oparcia ich na dowodach naukowych. Oczywiście świat nie miał za wiele czasu, aby opracować badania. Nie mamy oparcia w dowodach naukowych na wszystkie terapie, które wielu wydają się skuteczne. Jako kardiolog wiem, że prace kliniczne są niezwykle istotne w naszej pracy. Dlatego uważam, że Amerykanie mają racje w swoim podejściu. Nie możemy ryzykować ludzkiego życia i zdrowia. W medycynie nie powinno działać się mechanistycznie. Nie jest tak, że znajdziemy jeden środek i nagle wszystko będzie dobrze. To nieprawda. Bezpieczeństwo jest podstawą pracy lekarza. Proszę zauważyć, że wiele mówiło się o chlorochinie, która mogłaby wspomagać leczenie pacjentów chorych na koronawirusa. Jednak stosowanie tego związku ma skutki uboczne. Amerykanie wolą podchodzić z rezerwą do doniesień na temat skuteczności wszelkiej maści medykamentów oraz substancji wspomagających.
Czego Amerykanie mogą się uczyć od lekarzy z Polski?
Na pewno naszej dbałości o bezpieczeństwo w zakresie ochrony przed wirusem. Polskie zalecenia przywiązują dużą wagę do tego, aby zabezpieczyć się przed koronawirusem poprzez reorganizację pracy w szpitalach, tj wydzielenie w nich odpowiednich stref zagrożenia zakażeniem, i stosowanie w zależności od zagrożenia odpowiednich środków ochrony indywidualnej. Stworzyliśmy także szpitale jednoimienne, w których leczymy osoby zarażone SARS-CoV-2. W USA nie ma takich miejsc.
To znaczy?
W amerykańskich szpitalach dominują izolatki, również w oddziałach intensywnej terapii. Obszar przed izolatkami to miejsce krzyżowania się dróg personelu opiekującego się pacjentami zakażonymi i niezakażonym, oraz ścieżek transportu samychpacjentów. Dlatego może dochodzić do większego ryzyka zarażenia się koronawirusem. Jednak na razie nie mamy takich danych. To tylko spekulacje. Może okaże się, że ich plan jest lepszy? Czas pokaże. Jednak czerpiąc z doświadczenia Włochów, ponieważ byłem także na misji w Lombardii, wiem, iż brak podziału na strefy, przebywanie pacjentów zakażonych koronawirusem i niezakażonych w jednym miejscu spowodował większe problemy. Aby nie dopuścić do tego w Polsce na SOR-ach wdrożono triage, czyli segregację pacjentów według wskazań zdrowotnych. Nie chcieliśmy powtórzyć pierwotnego błędu Włochów.
Wspomniał pan o tym, że misja wojskowych medyków odwiedziła także Włochy. Byliście tam w najtrudniejszym okresie. Co różni medyków w USA od tych, których spotkaliście w Lombardii?
Gdy byliśmy we Włoszech zastał nas kryzys tamtejszej służby zdrowia. Medycy byli podłamani ciężką sytuacją, z którą mieli w tamtym czasie do czynienia. Załamani tym, że nie mogli przyjmować pacjentów z ciężkimi objawami, bo nie było miejsc w szpitalach. To był bardzo ciężki czas. Natomiast w USA jest zupełnie inaczej. W Chicago, gdzie byliśmy, mimo sporej ilości zakażeń do tej pory 30 proc. łóżek intensywnej terapii nadal pozostaje wolnych. Wiemy, że w Nowym Jorku sytuacja wygląda inaczej, ale tam, gdzie byliśmy jest obiecująco pod względem dostępności. Włosi byli przeciążeni i mieli traumę. Przeżyli ogromny dramat. Dlatego ich sytuację oceniam jako cięższą, a ich postawę jako wymagającą sporej dawki heroizmu.
W Ameryce Północnej żyje wielu bezdomnych i osoby nieubezpieczone. Czy mają prawo do leczenia, jeśli okaże się, że zarazili się koronawirusem?
Tak. Rząd federalny USA podjął decyzję, aby ludzie, którzy nie są ubezpieczeni lub znaleźli się w ciężkiej sytuacji finansowej dostali pomoc medyczną. Za leczenie wszystkich pacjentów z COVID-19 płaci rząd federalny. W Chicago zorganizowano w centrum konferencyjnym specjalny tymczasowy szpital-izolatorium na 2700 łóżek.Amerykanie nie mówili tego wprost, ale prócz leczenia pacjentów z mniej nasilonymi objawami chorobowymi miejsce to pomyślane jest również jako izolatorium dla ludzi, którzy z powodów socjalnych czy społecznych nie mogą się poddać izolacji we własnym domu. To pokazuje, że Amerykanie myślą globalnie. Nie można zostawić systemu ochrony zdrowia samemu sobie w czasie kryzysu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.