Pani Mosbacher bowiem nie tylko już chroni interesy amerykańskich firm, ale włącza się aktywnie w promowanie wrogiej Polsce ideologii. „Musicie wiedzieć, że w kwestii LGBT jesteście po złej stronie historii. Mówię o postępie, który się dokonuje bez względu na wszystko. Używanie tego typu retoryki wobec mniejszości seksualnych jedynie wyobcowuje Polskę". To słowa głupie, podłe i prymitywne. Nie poświęciłbym im tyle uwagi, gdyby nie to, że właśnie, pani Mosbacher nie reprezentuje siebie,ale państwo, które mieni się być naszym sojusznikiem. Tymczasem, sądząc po wypowiedziach swego przedstawiciela, zachowuje się nie jak sprzymierzeniec, ale kolonizator. Nie na to żeśmy się z Amerykanami umawiali.
Podobnie brzmią inne słowa amerykańskiej ambasador. Twierdzi ona, że na Zachodzie Polska uchodzi za państwo "nieprzyjazne mniejszościom seksualnym", co z kolei przekłada się „niekorzystne na decyzje inwestycyjne oraz ma wpływ na "sprawy militarne". Od sojusznika oczekiwałbym, że jeśli takie nieprzyjazne Polsce opinie krążą po świecie, będzie on je dementował, a nie rozpowszechniał. Jednak w słowach tych trudno nie dopatrzyć się jeszcze czegoś: zawoalowanej groźby i szantażu. Do złudzenia przypominają słowa i zachowania innych ambasadorów, z czasów sowieckich lub przedrozbiorowych. Tyle, że reprezentowali oni wrogą Polsce potęgę a nie tą, która utrzymuje, że jest naszym partnerem. Tak jak odrzuciliśmy czerwoną ideologię komunistyczną, tak, mam nadzieję, nie ugniemy się przed tęczową ideologią genderową.
Do tej pory często słyszałem od polityków PiS, że dobre relacje z USA są niezależne od panującego tam ideologicznego szaleństwa, którego ofiarą stała się najwyraźniej pani Mosbacher. Najwyższa pora to sprawdzić. Jeśli Amerykanie traktują Polaków po partnersku, jeśli poważnie zależy im na dobrych relacjach z Warszawą mogą to teraz pokazać odwołując swoją ambasador. Nasza przyjaźń jest chyba więcej warta niż utrzymanie w Warszawie osoby niewłaściwej? Myślę, że ze swoimi horyzontami myślowymi pani ambasador doskonale spełni się w innym miejscu, gdzie będzie mogła lepiej dać wyraz swoim fobiom i uprzedzeniom, albo też, co bardziej prawdopodobne, jej fobie i uprzedzenia spotkają się z życzliwym przyjęciem miejscowej opinii. Polska to nie miejsce dla niej. Polska to nie państwo, gdzie ambasadorzy obcych państw (nawet sojuszniczych) obsobaczają nas i stroją się w szaty nauczycieli. Za drogo nas kosztowała niepodległość, żeby teraz w ten sposób dawać się traktować.
Najkrócej mówiąc Warszawa powinna jednoznacznie określić panią ambasador USA jako persona non grata i pobyć się jej ze swoich granic. W związku z toczącą się obecnie w USA kampanią prezydencką to najlepszy czas dla takich działań: zakładam, że obecnemu prezydentowi, Donaldowi Trumpowi, musi, w pewnym stopniu chociaż, zależeć na relacjach z Polską a nie na wszczynaniu w Europie Środkowej awantury. Jeśli tak jest odwołanie pani Mosbacher będzie działaniem właściwym i roztropnym, pokazującym szacunek we wzajemnych relacjach.
Czytaj też:
List ambasadorów ws. LGBT. Lisicki ostro: Ta bezczelność nie powinna mieć miejsca