Trwa kryzys w relacjach Polski z Unią Europejską. Nie brak po stronie opozycji głosów, że działanie Polski może doprowadzić do „wypchnięcia” naszego kraju z Unii Europejskiej. Czy to realny scenariusz?
Witold Waszczykowski: Absolutnie nie. Polska jest zbyt ważnym krajem w ramach Unii Europejskiej, by ktokolwiek chciał ją z UE wypychać. Kraje Unii mają interes w tym, żeby nasz kraj we Wspólnocie nadal się znajdował. Niemcy mają wymianę handlową z Polską większą niż z Federacją Rosyjską, a z Grupą Wyszehradzką większą niż z Francją. Problem polega na czymś zupełnie innym.
Na czym?
Ze strony polityków europejskich jest jak najbardziej wola nie „wypchnięcia” Polski z UE, ale usunięcia obecnego rządu. To trwa od lat. Najpierw były absurdalne zarzuty o rzekome łamanie demokracji w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, potem był spór o reformę sądów, wreszcie fake newsy o rzekomych strefach wolnych od LGBT. To wszystko okazało się nieprawdą.
Zwolennicy powiązania wypłat unijnych z praworządnością uważają, że obecny rząd chce jedynie traktować Unię jako bankomat, a jednocześnie protestuje przeciwko stawianym przez Wspólnotę wymaganiom?
W sporze tym nie chodzi o pieniądze. Budżet został już ustalony i wynegocjowany w lipcu, co do niego nie ma wątpliwości. Problemem jest to, że jeśli przyjęlibyśmy propozycję prezydencji niemieckiej, to doszłoby do sytuacji, w której 27 przedstawicieli wskazanych przez konkretne rządy państw, a więc wybranych niedemokratycznie, mogłoby zdecydować o tym, że środki unijne obcinane byłyby państwu według nie do końca jasnych kryteriów, tylko dlatego, że unijnym urzędnikom nie podoba się demokratycznie wybrany rząd w danym państwie. Oznaczałoby to, że najpierw byłyby obcinane fundusze, potem na to reakcją mogłoby być pogorszenie ratingów danego państwa. A w efekcie wpływ niedemokratycznych urzędników na osłabienie, bądź nawet obalenie rządu w konkretnym kraju.
Niektórzy tłumaczą, że to ma sens, bo skoro jakiś rząd łamie praworządność, powinien czuć presję ze strony UE.
Jednak europejscy totalsi nie zadają sobie jednego pytania – co jeśli na przykład we Francji wygra Front Narodowy, a w Niemczech AFD, i tworzone przez nie rządy wykorzystają mechanizm, zaproponowany właśnie przez niemiecką prezydencję? Wtedy mogą doprowadzić do upadku epigonów lewicy i liberałów w jakichś krajach europejskich. Ten mechanizm, przeciwko któremu Polska i Węgry stawiają weto jest groźny niezależnie od tego, kto rządzi w danych krajach, zagraża demokracji.
Na dziś wiemy, że z jednej strony jest prezydencja niemiecka i Holandia. Z drugiej Polska i Węgry. Czy jest szansa na zwiększenie poparcia dla sprzeciwu tych państw?
Publicznie zrozumienie dla naszego weta wyraziła Słowenia. Gdyby inne kraje nas wsparły oficjalnie, to byłoby to oczywiście korzystniejsze, bo byłby to szerszy front. Na razie jednak milczą, licząc na kompromis. Nie jesteśmy osamotnieni. Widać już, że kanclerz Angela Merkel mówi już o kompromisowym rozwiązaniu. Pytanie jedynie, jak ten kompromis rozumie. Czy jako powrót do uzgodnień z lipcowego szczytu, czy jako jakieś nowe rozwiązanie, które należy dopiero wypracować.
Czytaj też:
Poseł, który odszedł z PiS: Dotychczasowe elity polityczne mocno się zużyły