– Jestem wśród osób, które zgodziły się być ambasadorami akcji szczepień. Te nazwiska zostały przez panią Krystynę Jandę podane rektorowi WUM – powiedział Olgierd Łukaszewicz w rozmowie z serwisem Interia.
Aktor tłumaczy swoją motywację: – Też zostałem zaszczepiony. Do tej pory wstrzymywałem się od komentarza. Czekam na wyjaśnienia ze strony komisji i całej tej kontroli. Bo nie wiem, na jakie pytania mam odpowiadać. Słyszę tyle domniemań, ale żadnych konkretów. Czy na pytanie: "czy chcesz się zaszczepić?", mam odpowiedzieć jak antyszczepionkowiec?
– Składam wyrazy hołdu i szacunku wszystkim lekarzom i pielęgniarkom, którzy przez miesiące pracowali z narażeniem życia na rzecz chorych. Zdaję sobie sprawę, że to oni są grupą priorytetową. Tyle tylko, że przecież mnie szczepili lekarze i to oni wyszli z propozycją. Nie włamałem się na teren szpitala i nie żądałem szczepieni – mówi rozmówca Interii.
Łukaszewicz wskazuje, że zgodnie z umową dżentelmeńską miał być jedną ze znanych osób promujących szczepienia. – Jeśli słyszę, że to ambasadorowanie akcji to blef, bo nie zostały podpisane żadne umowy, to odpowiadam, że wszystko było umową dżentelmeńską. Kiedy przed laty zgodziłem się być w komitecie poparcia Lecha Kaczyńskiego, czego dziś żałuję, nikt nie kazał mi podpisywać dokumentu, a przecież nagrałem nawet promującą go płytę. Są sytuacje, kiedy znane osoby są proszone o wsparcie akcji bez jakiejkolwiek umowy. To po prostu gest z naszej strony. Umowa jest potrzebna, gdy w grę wchodzi wynagrodzenie. Tutaj nie było o tym mowy – tłumaczy artysta. Przekonuje, że chciał w dobrej wierze włączyć się w szczytny cel.
Czytaj też:
Skandal ze szczepionkami. Są wyniki kontroli WUMCzytaj też:
Krakowska kuria wypowiedziała umowę najmu "Tygodnikowi Powszechnemu"