Ziobro może przejść do historii

Ziobro może przejść do historii

Dodano: 
Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro
Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro Źródło: PAP / Radek Pietruszka
7 stycznia, dzień 311. Wpis nr 300 | Od pewnego czasu coraz częściej wyskakuje mi jedno nazwisko polskiego polityka – Zbigniew Ziobro.

Obserwuję ten fenomen co prawda od dawna, gdzieś od czasów „pierwszego PiS-u”, kiedy jako wydawca Newsweek’a współuczestniczyłem w wydawaniu serii książeczek pt. „Jak jest naprawdę”, w której obecny minister sprawiedliwości stał się bohaterem jednego z wydań. Była tam próba genezy politycznych źródeł jego kariery oraz czegoś, czego nie najbardziej lubię w politykowaniu – rysu psychologicznego postaci.

Dla mnie jednak ważniejszy jest tu pewien fenomen – nadmiarowość jego znaczenia politycznego w stosunku do mizerii struktur, które stworzył, czyli Solidarnej Polski. Przypomnijmy, że Ziobro jest przypadkiem rzadkim wrogiego odejścia od prezesa Kaczyńskiego i przyjęcia do z powrotem na łono. Należy przypomnieć, że formacja Ziobry, wraz z Porozumieniem Gowina stanowią część koalicji Zjednoczonej Prawicy.

Kiedy prezes planował wielki powrót do władzy w 2015 roku dobrał sobie rozszerzającą formułę koalicjantów. Gowin miał mu przyprowadzić katolickich konserwatystów, których z Platformy wyrzucił jej ostry wiraż w lewo, zaś Ziobro miał mu dodać tych, których zebrał minister odchodząc z PiS, czyli tych, którzy byli za radykalizacją wycinania starego pookrągłowego układu. W ten sposób prezes Kaczyński w sposób kontrolowalny poszerzył swoje szeregi o byłych zniechęconych, zaś każdy z koalicjantów dostał swoją autonomię, w oczywisty sposób ograniczoną jako „koalicjant mniejszy”.

Ziobro, tak jak i Gowin, ostro popracowali w kampaniach 2015 i 2020, zrobili dobry wynik Zjednoczonej Prawicy, co paradoksalnie sprawiło, że końcowy wynik większości wisiał na którymś z nich. Szczególnie kadrowa mizeria (ilościowa) Solidarnej Polski sprawiła, że mamy tam bardzo mocno zaangażowanych polityków, z których przynależność do tej formacji zamieniają praktycznie od razu na wysokie stanowiska we władzach. W związku z tym są oni paczką zgraną, absolutnie lojalną wobec szefa i zdeterminowaną w realizacji swoich celów.

Formacja specjalizuje się w wymiarze sprawiedliwości, kontynuując image lidera, jako szeryfa, który przyjeżdża, jednym strzałem rozwiązuje komplikowane przez system sprawy i od tej pory wszyscy wiedzą kto tu kogo chroni. I tu się niby zgadza. Ale niestety czasami szeryf chce zmienić sam system. Reforma systemu sprawiedliwości była tego przykładem. Postulat, jeden z główniejszych PiS-u, który dał mu władzę, w realizacji – zabooksował. Bowiem słuszne kwestie reorganizacji pracy sądów zostały pomieszane z kwestią ich powoływania, co szybko stało się pretekstem do rozwiązań bardziej skierowanych na personalia i grupy wpływów, niż rozwiązania systemowe. Mieliśmy z tego powodu i mamy do dzisiaj – vide „praworządność” – niekończącą się awanturę, również w skali międzynarodowej. Wiadomo było, że i tak nowej władzy na zachodzie nie polubią, zaś nie wzięcie pod uwagę możliwych kosmetycznych wariantów scenariuszy reakcji spowodowało, że znalazł się kij na psa.

Ziobro, walcząc o swoją polityczną tożsamość nie jest łatwym partnerem koalicji ZP. Robi to z wyrachowania moim zdaniem, bo wiele w tym marketingu politycznego polegającego na sprawnym różnicowaniu celem bycia rozpoznawalnym. Najciekawsza specjalizacja, to ta od praworządności i warunkowanie od jej kryteriów przyznawania środków unijnych i zgoda polskiego rządu na takie rozwiązanie. Ziobro otwarcie kontestował lipcowe wyniki brukselskich negocjacji rządu, wyniki, które premier oceniał jako bezpieczne. Okazało się, że to jednak Ziobro ma rację i trzeba było jeszcze raz wrócić do procedury, w dodatku z równie wątpliwym wynikiem.

Mało tego, nawet teraz, Ziobro całą sprawę chce wysłać pod ocenę do Trybunału Konstytucyjnego. Zrobił to w przeddzień głosowania Sejmu nad przyjęciem wyniku grudniowych negocjacji rządu, których ugrupowanie Ziobry ma nie poprzeć. (Będziemy mieli do czynienia z cudem – opozycja poprze PiS, podczas, gdy jeden z członków rządzącej koalicji będzie głosował przeciw). Sprawa będzie więc wciąż gniła, mimo akceptacji politycznej. Ziobro zaś zbierze punkty, że on by na to nie pozwalał, że Unia nas gniecie, że suwerenność w opałach. Czyli za to, w czym się „specjalizuje”. Ten ostatni wątek, brukselski, wywindował go już na szczyty poparcia pokazując, że samodzielnie wszedłby do Sejmu.

Takie ruchy to w sumie woda na młyn… Kaczyńskiego. Co prawda koalicjant mu „drożeje”, bo może pokazać, że do Sejmu pójdzie sam, ale Ziobro jest na to za cwany. Pójdzie zawsze w koalicji, bo to daje mu więcej mandatów za tyle samo głosów. Efekt uboczny jest ciekawszy. Wzrosty Ziobry biorą się bowiem ze… spadków Koalicji. Tej bowiem powoli zabierane są powoli antyunijne argumenty, radykalne postulaty walki o resztki suwerenności. Ta zależność jest coraz bardziej widoczna. I to jest na rękę Kaczyńskiemu, bo jego koalicja zyskuje zabierając głosy swoim najniebezpieczniejszym wrogom, czyli prawicowej alternatywie. Prezesowi, jak temu bogatemu z przysłowia – nawet diabeł dzieci kołysze.

Ale Ziobro może się zasłużyć… historii, oczywiście jeśli nie podejdzie do sprawy koniunkturalnie, ale na serio. Mamy do czynienia z arcyważną inicjatywą Ministerstwa Sprawiedliwości. Powstał projekt ustawy nakładający na właścicieli mediów społecznościowych kary ponad 2 milionów złotych za każde wykroczenie polegające na tym, że właściciel takiego mediów cenzuruje, zamyka lub uniemożliwia publikację treści, które nie są sprzeczne z polskim prawem. Przedłożenie rozwiązuje też dylematy dotyczące ścigania treści niezgodnych z prawdą. Dziś są one pretekstem do cenzury prewencyjnej, którą wykonuje samo medium, według własnych, nieznanych i niepodważalnych sądownie kryteriów. Wprowadza się instytucję tzw. „pozwu ślepego”, czyli odpada najbardziej uciążliwa procesowo sprawa – wykazania konkretnego sprawcy. Wystarczy wskazanie adresu internetowego sprawcy fake’a a resztą zajmie się już wymiar sprawiedliwości.

To epokowy ruch w skali… światowej. Dotąd nie słyszałem o takich inicjatywach. Państwa raczej się skupiały na kwestiach podatkowych, bo koncerny medialne, dowcipnie zwane mediami społecznościowymi, w żadnym kraju, oprócz kraju pochodzenia, czyli USA, nie płaciły podatków lokalnych. Taki podatek może przyjąć Unia Europejska, co ma pójść na częściowe refinansowanie Funduszu Odbudowy. Ale w kwestii cenzury korporacje czyniły co chciały. Ostatnio w Szwecji zamknęły całą telewizję internetową, co stało się powodem wielkiej akcji solidarnościowej wszystkich szwedzkich mediów (żeby to tak u nas, eh….).

SM robią sobie jaja w biały, bezkarny dzień, wycinają budowane od lat milionowe profile, co odcina je od zarabiania, ale jak widać nie o kasę tu chodzi. Korporacje amerykańskie, które przejęły media społecznościowe są jak dilerzy narkotykowi – na początku są mili, a jak już zainwestujesz w ich platformę, to już od nich zależysz i zaczną ci dyktować co masz pisać a co nie. I na tym wisi teraz cała ludzkość.

Youtube i Fejsk walą na odlew. Przykład pierwszy z brzegu: „youtube usunął dzisiejszą premierę spektaklu PASZPORTY ŻYCIA. Próbujemy w nim opowiedzieć o ratowaniu Żydów przez grupę skupioną wokół ambasadora Ładosia. Uznano, że „naruszamy zasady dotyczące treści drastycznych i zawierających przemoc”. I tak codziennie w tysiącach przypadków. Beznamiętna, bezosobowa i beztwarza machina mieli wolność słowa na papkę politycznej poprawności.

I inicjatywa Ziobry może pokazać drogę, która jest zaskakująco prostą oczywistością. Nikt nie może zabraniać obywatelom danego państwa działań, które nie naruszają lokalnego prawa. Wreszcie stawia to na nogi całą sprawę. Lokalne prawo daje nienaruszalny zakres praw swoim obywatelom i to Yutuby, Fajsbuki i twittery muszą się do tego stosować, a nie odwrotnie. Akcja polska została zauważona na świecie, zwłaszcza w Ameryce, gdzie staje się przykładem realizacji stwierdzenia, że król jest nagi, co – jak w przypowieści – choć jest oczywistością, to dla większości już niezauważalną.

Ale jeżeli po Zbigniewie Ziobro ma zostać chociażby tylko to, to można stwierdzić, że warto było. Ja wiem, że dla wielu jest on synonimem obciachowej degrengolady prawicy, nawet gorszym niż sam prezes. Że jest używany najczęściej do wykazywania wewnętrznych konfliktów w łonie koalicji ZP. Jego zwolennicy wyzywani są od „ziobrystów”, po to by końcówka była taka sama jak… faszystów. Mnie zniesmacza raczej jego teatralna koturnowość, którą pobić może jedynie marszałek Grodzki. Ale jeśli ruch, który przywróci na… świecie porządek w zakresie wolności słowa zacznie się dzięki niemu i zacznie się od Polski, to będzie niezaprzeczalny wkład w powstrzymanie tego szaleństwa, którego jesteśmy świadkami. Bo jeśli skończy się tylko na potrząsaniu szabelką w celach taktyki wewnętrznych spraw to będzie to przykład kolejnej zmarnowanej szansy, tym razem na skalę światową.

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także