Autor artykułu Jan Młotkowski, związany z ZAiKS-em wiceprezes Stowarzyszenia Kreatywna Polska, powtarza nieprawdziwe argumenty dotyczące nowego parapodatku, wierząc, że „kłamstwo powtórzone tysiąc razy stanie się prawdą”. Tak nie jest i na to nie może być zgody!
Jestem radcą prawnym od prawie 20 lat zajmującym się problematyką opłat reprograficznych i jednocześnie zasiadam w Zarządzie notowanej na GPW Spółki Akcyjnej „AB”, największego w naszym regionie Europy dystrybutora i importera elektroniki użytkowej. Z perspektywy tej wiedzy i doświadczenia chciałbym wyjaśnić czytelnikom „Do Rzeczy” jakie nieścisłości padły w artykule Jana Młotkowskiego.
Polemika
Już w pierwszym zdaniu autor mija się z prawdą twierdząc, że „środki z opłaty reprograficznej mają trafić bezpośrednio do artystów”. Otóż te środki mają trafić bezpośrednio do ZAiKS-u (i innych organizacji) a nie do artystów. To fundamentalna różnica, którą wyjaśnię w końcowej części artykułu.
W tekście czytamy, że Polska jest ewenementem na skalę światową i europejską, bo nie obowiązuje u nas opłata reprograficzna (akurat na te urządzenia). Chcę zatem przypomnieć, że wbrew temu co usiłuje wmówić społeczeństwu ZAiKS, tej opłaty nie ma w 80 % krajów świata i w większości państw europejskich. Jest zatem dokładnie odwrotnie niż pisze Jan Młotkowski. To opłata jest ewenementem na skalę światową a nie jej brak.
W dobie płatnych serwisów streamingowych, dzięki którym to konsumenci decydują za jakie treści płacą, Jan Młotkowski opowiada o masowym kopiowaniu utworów na smartfonach. Tego mitu żadnemu użytkownikowi smartfonów nie trzeba nawet demaskować. Smartfon to nie nagrywarka dvd, a narzędzie, które służy do komunikacji, zdalnej nauki, czy zdalnej pracy i odtwarzania treści na platformach streamingowych.
Wprowadzenie opłaty podniesie ceny?
Z artykułu dowiadujemy się, że wprowadzenie opłat nigdzie na świecie nie podniosło cen elektroniki. I tu również rzeczywistość jest dokładnie odwrotna. Wystarczy sięgnąć do zagranicznej prasy lub do danych Eurostatu, żeby się przekonać, że na różnicę w cenach elektroniki składają się dwa zasadnicze czynniki: stawka podatku VAT i opłata reprograficzna. To właśnie z tego powodu ceny elektroniki na Węgrzech, na który to przykład powołuje się Jan Młotkowski, są o 8 % wyższe niż w Polsce, a we Francji nawet o 10% wyższe.
Całkowicie nieprawdziwe jest powtarzane nieustannie twierdzenie, że opłata reprograficzna to niewielka część zysku producenta czy importera. Otóż opłata to w ogóle nie jest część zysku tylko część obrotu. To fundamentalna różnica. Jeżeli importer ma zysk 1 % a opłata wynosi 6 % to jest to jego sześciokrotny zysk a nie niewielka część tego zysku. Dla przykładu, jeśli importer ma 100 mln przychodu i ma 1 % zysku to ma 1 mln zysku. Podstawa obliczenia opłaty to cena sprzedaży z VAT czyli 124 mln (101 x 1,23). 6 % to będzie 7,45 mln opłat. Po ich zapłaceniu importer będzie miał 6,45 mln straty na działalności. Dlatego nie ma możliwości, żeby opłata nie wpłynęła na cenę. ZAiKS usiłuje wmówić społeczeństwu, że domaga się niewielkiej części zysku przedsiębiorcy, podczas gdy tak naprawdę chce wielokrotności tego zysku, nie patrząc na to, że w ten sposób doprowadzi przedsiębiorstwa do upadku.
Jan Młotkowski, usiłuje przekonywać, że żadne organizacje nigdy nie domagały się opłaty w wysokości 6 % a jedynie 1-3%. Można by się zastanawiać czy to przypadkiem nie krasnoludki wpisały tę cyfrę do projektu ustawy, przygotowanego przez Ogólnopolską Konferencję Kultury. Ale nie ma potrzeby. Z pomocą przychodzi inny lobbysta na rzecz opłaty, Stanisław Trzciński, który w materiale z tego samego dnia w innym medium, wprost przyznaje, że chodzi dokładnie o przedział 3-6%. Sama logika wyklucza wersję Jan Młotkowskiego. Skoro już dzisiaj obowiązuje górna granica opłaty w wysokości 3 % to, gdyby Jan Młotkowski mówił prawdę, nie byłoby potrzeby tego zmieniać.
Autor, jak wszyscy lobbyści ZAiKS-u, powtarza mantrę o globalnych korporacjach, dla których zapłacić kilka procent od obrotu to nie jest rzekomo żaden problem. ZAiKS ciągle udaje, że nie widzi polskich przedsiębiorców. A przecież doskonale wie, od kogo dostaje co kwartał wpłaty z tytułu opłat. Że to w dużej części oni płacą a nie żadne globalne korporacje.
O co toczy się ta gra?
Koronnym argumentem za opłatami ma być rzekome przeznaczenie ich na pomoc artystom pozbawionym środków do życia. Epatowanie trudną sytuacją materialną artystów jest stałym elementem argumentacji ZAiKS-u i równie fałszywym jak pozostałe. Z opłaty wypłacane są rekompensaty dla twórców, których utwory są kupowane i odtwarzane czyli dla najlepiej a nie najgorzej zarabiających. Wprawdzie projekt zakłada, że z części pobranej opłaty ma być finansowany fundusz emerytalny dla artystów. Ale po pierwsze, z uwagi na to, że opłata to odszkodowanie dla konkretnych artystów za ich straty, takie rozdysponowanie tego odszkodowania jest prawnie niedopuszczalne. A po drugie ponad 90% społeczeństwa sprzeciwia się specjalnym przywilejom emerytalnym dla artystów. Pozostają zatem najbogatsi. Ale nie tylko.
I tutaj dochodzimy do sedna sprawy, czyli do pytania o co toczy się ta gra? Odpowiedź można wyczytać z gwałtownej reakcji pana Młotkowskiego na pomysł, aby rozliczaniem opłat zajmował się budżet, tak jak ma to miejsce np. w Finlandii. Pozornie autor artykułu protestuje przeciwko obciążaniu dodatkowymi kosztami podatników. Tylko, że w każdym wariancie podatnicy poniosą koszty tej opłaty; albo w cenie kupowanego produktu albo w kwocie płaconego podatku. W tym drugim przypadku nawet znacznie niższe. Prawdziwa różnica polega na tym, że w przypadku finasowania z budżetu pieniądze nie będą przechodziły przez ZAiKS. I to właśnie wzbudziło tak gwałtowny protest.
Głównym beneficjentem opłaty nie są wcale ubodzy artyści. Należy przypomnieć, że opłaty pobierane są tm.in. przez ZAIKS, a z dostępnych, skąpych danych wynika, że zatrzymywanych przez tę organizację może być nawet do kilkudziesięciu procent wpływów. Jeżeli roczne wpływy z opłaty oszacujemy na 1,2 mld zł to gra toczy się o możliwość dysponowania kwotą kilkuset milionów złotych. Same koszty inkasa (gdyby całość pobierał ZAiKS) wynoszą 17,5%, co przy kwocie 1,2 mld zł wpływów z opłaty daje 210 mln zł. Do tego dochodzą odpisy na różne fundusze i opłaty.
I o to toczy się walka. I to nie jest walka pomiędzy biednymi artystami a światowymi gigantami high tech tylko pomiędzy ZAiKS-em, który walczy o swoje wpływy, z jednej strony a polskimi przedsiębiorcami i społeczeństwem (w imieniu którego głos zabrała Federacja Konsumentów) z drugiej strony.
W tej walce ZAiKS uznał, że najlepszą metodą na zdobycie tych pieniędzy będzie oczernianie polskich przedsiębiorców. Wcześniej opowiadał o kilkunastoprocentowych marżach polskich importerów (w rzeczywistości poniżej 1 %). Kiedy stało się jasne, że ten fałsz jest łatwy do udowodnienia, Jan Młotkowski oskarżył polskich przedsiębiorców, że w najgorszym czasie pandemii podnieśli ceny na elektronikę. Nie zauważył tego, że elektronika podrożała na całym świecie, nie tylko w Polsce (zresztą nie tylko elektronika). Pandemia spowodowała wzrost kosztów zarówno komponentów jak i transportu. Tytułem przykładu można podać, że cena jednego kontenera z Chin do Europy wzrosła czterokrotnie, z 2 tys. dolarów za sztukę do 8 tys. Innym przykładem jest brak na rynku komponentów do telefonów 4G co wymusiło przyspieszone przechodzenie na technologię 5G, z definicji droższą. Atakowanie polskich przedsiębiorców świadczy jedynie o braku merytorycznych argumentów po stronie ZAiKS-u i niechęci do jakiejkolwiek rzetelnej dyskusji.
Czym jest opłata reprograficzna
Na fałszywy obraz wykreowany przez Jana Młotkowskiego składa się nie tylko to co napisał, ale także to co przemilczał.
Autor nie powiedział czytelnikom czym naprawdę jest opłata reprograficzna. Że jest to rekompensata od konsumentów dla artystów, a importerzy i ZAiKS są tu jedynie pośrednikami w rozliczeniu. Producenta i importera interesuje ta opłata o tyle, że może ona, oraz sposób jej poboru, niszczyć uczciwą konkurencję na rynku. Płaci ją zawsze konsument. I w Polsce i wszędzie na świecie.
Autor nie wspomniał ani słowem o tym, jak wygląda pobór opłat w wykonaniu ZAiKS. Że płaci kto chce i ile chce. I że przy takim systemie poboru jakiekolwiek podnoszenie stawek nie ma żadnego sensu. Państwo nie ma nad tym żadnej kontroli. Podmioty zobowiązane same składają lub nie deklaracje w zakresie opłat. A prywatnych podmiot, taki jak ZAiKS nie ma możliwości, żeby ściągnąć opłaty skutecznie i od wszystkich. To bardzo znamienne, że ZAiKS w ogóle nie interesuje się tym problemem. Bo to oznacza, że dla ZAiKS-u ważniejsze jest to, żeby to on dokonywał poboru opłat niż to, ile pieniędzy z tego zobaczą artyści.
Z tego ostatniego względu, niezależnie od wyniku sporu, czy opłata będzie czy nie, jedno jest pewne. Tej opłaty nie powinien pobierać ZAiKS. Bo stracą na tym wszyscy. I społeczeństwo i gospodarka i artyści, którzy nie zobaczą swoich pieniędzy w należnej wysokości.
Jeżeli środowisko artystyczne w Polsce wymaga wsparcia ze strony społeczeństwa to ten temat zasługuje na uczciwą, rzetelną debatę. Przepychanie wadliwego pod każdym względem rozwiązania, w imię partykularnych interesów wąskiej grupy ludzi, skończy się tym samym co ostatnie rozdzielanie środków z funduszu wsparcia dla artystów. Czyli zdjęciami z Zanzibaru i oburzeniem społecznym. A to środowisku artystycznemu jako całości z pewnością nie jest do niczego potrzebne.
Krzysztof Kucharski, członek zarządu spółki AB