Naukowcy pracujący pod kierownictwem Wacława Berczyńskiego ustalili, że 2,5 km od lotniska w Smoleńsku na pokładzie samolotu miała miejsce seria awarii. Badania podkomisji wykazały, że oderwanie 6 metrów lewego skrzydła nie mogło spowodować obrotu samolotu i przeszkodzić w dalszym locie. Ostatnia faza tragedii została spowodowana eksplozją, do której doszło w kadłubie samolotu. Według podkomisji cztery ciała ofiar znajdujące się na wrakowisku nosiły ślady wysokiej temperatury, choć znaleziono je poza strefami pożarów na ziemi.
"Bardzo wiele wydarzeń wskazuje na to, że 10 kwietnia 2010 roku doszło do wybuchu na pokładzie rządowego tupolewa. Awarie zarejestrowane w ostatnich sekundach lotu, całkowita utrata zasilania przed pierwszym kontaktem z ziemią, rozlokowanie szczątków wraku, specyficzny charakter obrażeń ciał, badania aerodynamiczne, siła, z jaką drzwi zostały wbite w podłoże – te i wiele innych czynników kazało podkomisji potraktować możliwość wystąpienia eksplozji bardzo realnie" – przekonują naukowcy pracujący przy MON.
Podkomisja przeprowadziła również testy z wykorzystaniem różnych materiałów wybuchowych, w tym eksperyment z eksplozją ładunku termobarycznego umieszczonego wewnątrz pasażerskiej części samolotu. Fragment kadłuba zbudowano w skali 1:1, a wewnątrz umieszczono fotele oraz modele miękkich i twardych tkanek ludzkich. Według naukowców test wykazał liczne analogie do katastrofy tupolewa. W obu przypadkach był głuchy dźwięk, a wybuch i ogień były krótkotrwałe. Nie stwierdzono dymu, a osmolenie kadłuba było niewielkie. Fala eksplozji wypchnęła grodzie zarówno do przodu, jak i do tyłu. Po eksperymencie pobrano do badań 20 próbek na obecność materiałów wybuchowych. Tylko na jednej, najbliższej centrum wybuchu, wykryto obecność ładunku inicjującego wybuch termobaryczny.
Zobacz całą prezentację wyników badań podkomisji smoleńskiej.