Pożegnanie ojczyzny
  • Krzysztof MasłońAutor:Krzysztof Masłoń

Pożegnanie ojczyzny

Dodano: 
Wiesław Helak odbierający nagrodę Identitas
Wiesław Helak odbierający nagrodę Identitas Źródło: Identitas.pl
Powieść niezwykła, wypełniona emocjami, powstała z potrzeby serca i ducha. Spisana językiem, jakiego się w literaturze polskiej ostatniego ćwierćwiecza nie uświadczy.

Zwieńczenie świetnej trylogii Wiesława Helaka, za której początek uznać można powieść „Nad Zbruczem”, a za rozwinięcie „Górę Tabor”, stanowi „W stronę Seretu”. Ten tryptyk jest zresztą nieoczywisty, choć proponowałbym czytelnikom lekturę tych utworów właśnie jako triady, pomimo tego, że postaci bohaterów sugerują ciągłość jedynie drugiej i trzeciej z wymienionych książek. Książek wybitnych, sytuujących pisarstwo Helaka, autora także m.in. „Lwowskiej nocy”, „Tryhubowej” i „Tchnienia” na samym szczycie dokonań literatury polskiej ostatnich kilkudziesięciu lat.

W powieści „W stronę Seretu”, relacjonując dramatyczne koleje losu swojego bohatera w powojennej Polsce, rozlicza się autor z PRL, ukazanym bez cienia relatywizmu jako czas zniewolenia i terroru, kłamstwa i zbrodni. Żegna się też definitywnie z dawną kresową ojczyzną. Gdy powieściowy Janio usłyszał, że „ziemie nasze będą się ciągnąć do Odry i Nysy, a dobremu Stalinowi będziemy to po wieczność zawdzięczać”, pomyślał o tym jedynie, że „– Bez Lwowa i Wilna, to nie jest moja Polska… Tamta została, gdzie Seret płynie, gdzie Zbrucz, gdzie Horyń iIkwa…

Milczał przez wiele dni. – Więc nie wrócę już nad Seret – powtórzył. – Dom ojca stracony na wieki.

I poczuł się oszukany przez Boga – jakby za nic Mu było przedmurze chrześcijaństwa”.

Z Bogiem właśnie toczyć będzie bohater Wiesława Helaka nieustający dialog, a starając się żyć według jego przykazań, złamie jednak może najważniejsze z nich: „Nie zabijaj!”. Choć gdy w maju 1926 r. z jego ręki zginie młody człowiek, przysięgnie, że nigdy więcej krew nie obciąży jego sumienia. A jednak po wojnie będzie strzelał do komunistów i ich popleczników. Zapłaci za to straszliwą cenę. Ale tego nowego świata – odmienionego, w którym „wszystko było inne i nie do naprawienia, cały pejzaż z pięknych rzeczy ułożony, wszystko, czym żył jeszcze do niedawna, obróciło się w niwecz, rozpadło, sczezło…” – nie potrafi zaakceptować. A naprawdę nie będzie tego chciał, ponieważ ta powojenna wolność nie była jego wolnością, a to, z czym się stykał, napawało go wstrętem; było cudze i wrogie.

Przypadkowo spotkany na ulicy w Krakowie Szlamek, syn krawca, który przed wojną w Druskiennikach szył mu mundur, opowiada: „Rzeczpospolita odeszła, nie wróci już. A ja muszę jechać… Państwo nasze się buduje… Przed wojną ja jeszcze w Bejtarze byłem, pamięta pan… że na szkolenie do wojska polskiego przychodziłem. Uczył mnie pan na strzelnicy, jak karabin wycelować – zaśmiał się cicho, bo chyba słabo mu to szło…

I znowu obejrzał się ostrożnie: – Bejtar nasz… A ci komuniści, Żydzi z Moskwy nas prześladują. Ony do Palestyny jechać nie chcą… Ich Stalin przysłał, żeby tu pilnować… Nowe porządki…”.

A gdy Janio da mu na drogę mały miedziany medalion z gwiazdą Dawida, otrzymany przed laty od jego ojca, Szlamek „sentymentalny i skłonny do uniesień, jak jego ojciec żydowski, objął długimi ramionami Jania i ściskał go, i powtarzał: – Pan kapitan kochany.

Jakby to był jego jedyny krewny – jakby w nim spotkał nagle całą swoją rodzinę”.

Całość recenzji dostępna jest w 21/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także