Uczciwi powinni się bać
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Uczciwi powinni się bać

Dodano: 
cyberatak
cyberatak 
Im więcej służb ma prawo sięgać po nasze prywatne informacje, tym większe pokusy po stronie władzy i samych funkcjonariuszy. Im większa ich liczba może sięgnąć po informacje z dziecinną łatwością, tym większe prawdopodobieństwo, że będą te dane wyciekać – również do przestępców.

Było to 11 lat temu. W mediach wybuchła wielka awantura o to, że w 2011 r. służby specjalne skierowały ogromną liczbę wniosków do operatorów telekomunikacyjnych o udostępnienie danych dotyczących połączeń: aż 1,8 mln. Wbrew temu, co mówiła ówczesna opozycja, czyli Prawo i Sprawiedliwość, nie były to „dwa miliony podsłuchów”, bo tego typu kontrolę operacyjną musi zatwierdzić sąd (w przypadkach „niecierpiących zwłoki” może to zrobić wstecznie). Te procedury reguluje Ustawa o policji w art. 19. Mowa była natomiast o innej kategorii, obejmującej dane takie jak numery, na które dokonywano połączeń lub wysyłano wiadomości, długość tych połączeń i czas ich zainicjowania. Te dane były dostępne na zawołanie, a ich uzyskanie przez służby – inaczej niż w przypadku kontroli operacyjnej – nie wymagało zgody sądu.

PiS grzmiał wówczas, że służby państwa kierowanego przez Platformę Obywatelską inwigilują Polaków na potęgę, uderzając w naszą prywatność – i grzmiał słusznie. Problem w tym, że w 2021 r. służby sięgnęły po nasze dane… 1,8 mln razy. Czyli dokładnie tyle samo, ile razy robiły to służby za PO.

Samych podsłuchów zaś tylko policja zakłada rocznie nawet 10 tys. Jeśli taką kontrolę operacyjną zainicjuje się jako „niecierpiącą zwłoki” bez zgody sądu, a ten się na nią następnie nie zgodzi – w praktyce dzieje się to bardzo rzadko – to wszystkie materiały powinny zostać zniszczone w ciągu pięciu dni od rozpoczęcia kontroli. I, owszem, materiały zniszczyć można, ale nie zniszczy się przecież wiedzy, którą dzięki takiej operacji powzięli funkcjonariusze. Nieoficjalnie można usłyszeć, że to nagminnie wręcz stosowany w służbach trik. W ten sposób przez kilka dni może być prowadzona inwigilacja, dla której nie ma żadnego uzasadnienia. Poza nieoficjalnym np. pozyskaniem wiedzy, której można by użyć do zaszantażowania danej osoby.

Dostęp od ręki dla ośmiu rodzajów służb

Od czasu pierwszej awantury o inwigilację nie zmieniły się główne powody, dla których liczba zapytań o dane była tak ogromna. Jednym z nich jest rosnące lenistwo służb, a być może – tutaj mamy niewiele informacji – coraz słabsza ich jakość. Na zawołanie dostęp do danych podlegających retencji – czyli obowiązkowo przechowywanych przez operatorów – ma aż osiem służb. I jest to dostęp dosłownie za przyciśnięciem przycisku na klawiaturze. Przepisy zbudowane są w taki sposób, że te służby są „na sztywno” podłączone do odpowiednich urządzeń operatora, a uprawniona osoba może w każdej chwili ściągnąć dowolne informacje z zasobu objętego obowiązkiem retencji. Nie wymaga to praktycznie żadnego wysiłku, a nakłady finansowe są minimalne, bo utrzymanie infrastruktury technicznej koniecznej do przechowywania danych spoczywa na operatorach. Dlaczego w takim razie funkcjonariusze służb mieliby się męczyć prowadzeniem działań dochodzeniowych gdzieś w terenie, skoro mogą w łatwy sposób uzyskać dane, które te działania w dużej mierze zastępują?

Całość dostępna jest w 6/2023 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także