• Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Kolaż Warzechy

Dodano: 
Lech Wałęsa, b. prezydent
Lech Wałęsa, b. prezydent Źródło: PAP / Marcin Kmieciński
Zdaje się, że mamy zwycięzcę rankingu najgłupszych, najprymitywniejszych i najdurniejszych programów rozrywkowych. To kanał Comedy Central z polską edycją programu „Drunk History”, czyli „Pijana historia”. Koncepcja programu jest prosta: gwiazdy pod wpływem alkoholu mają odtwarzać scenki z historii Polski.

Pomysł niby prosty, ale ileż rodzi problemów praktycznych. Po pierwsze – jak producenci będą mierzyć, czy dany celebryta jest już wystarczająco narąbany, żeby odegrać – dajmy na to – Sobieskiego pod Wiedniem albo rotmistrza Pileckiego, uciekającego z Auschwitz?

Po drugie – co na koncepcję programu powie niezłomna Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych? Przecież mamy tu do czynienia z otwartą promocją pijaństwa. 

Po trzecie – kręcenie poszczególnych scen może trwać długo. Jak producenci będą dbali o to, żeby dany celebryta nie wytrzeźwiał, ale też nie zasnął pod stołem?

Kiedy członkowie grupy Monty Pythona tworzyli swój genialny „Latający cyrk”, a w nim skecze takie jak ten o olimpiadzie głupków, nie sądzili zapewne, że ktoś mógłby to kiedyś na serio zrealizować. A tu proszę. 

Producentom polskiej wersji „Drunk History” proponowałbym, żeby jedną z pierwszych odegranych scen była ta w której biegnący ludzie niosą postrzelonego w głowę przez ZOMO Michała Adamowicza, ofiarę lubińskiej demonstracji z sierpnia 1982 roku. Jak wiadomo, jakiś czas temu słynne zdjęcie, pokazujące tę sytuację, jedna z agencji reklamowych wykorzystała do zareklamowania wódki, sugerując, że niesiony jest ofiarą kaca. Poziom ten sam, poetyka ta sama, wątek alkoholowy jest – zatem, troglodyci z Comedy Central – do dzieła!

***

Nie mogę jednak darować sobie przedstawienia moich życzeń co do obsady szoł. Bo przecież nietrudno zrozumieć, że przeciwko niemu protestować będą jedynie przedstawiciele polskiego zaścianka, a idzie o to, aby przełamać tę zaściankowość, zdrowo się pośmiać, przekłuć balon. 

Bardzo bym zatem chciał, żeby w polskiej „Drunk History” wzięli udział między innymi: Maciej Stuhr, Magdalena Środa, Tomasz Lis, Tomasz Piątek, Magdalena Cielecka, Maria Peszek oraz Lech Wałęsa. Ten ostatni może zagrać samego siebie. 

***

A skoro o Wałęsie mowa – Panowie Cezary Łazarewicz i Andrzej Bober zrobili z nim wywiad rzekę. Rzecz właściwie głównie dla hobbystów, bo można sobie wyobrazić, co Lech Wałęsa tam mówi: sam wzięłem i obaliłem komunę, Kaczyńscy mnie nienawidzą, bo mi zazdroszczą, jakbym chciał, to bym dziś był ciągle prezydentem, „Centkiewicz” to głupek, nigdy z żadną esbe nie współpracowałem, ja ich oszukiwałem i oni się mszczą, moje meldunki nie są moje, tylko maszyny o nazwie „Bolek” – i tak dalej. Czyli – pozycja dla hobbystów oraz badaczy ludzkiej psychologii, w szczególności niszczących skutków uporczywego trwania w kłamstwie. 

Stała się jednak rzecz ciekawa. Naturalną rzeczy kolejną w promowaniu książki miała brać udział Agora, wydawca Giewu. Ale nie weźmie, gdyż – jak powiadomili lakonicznie autorzy: „Jak się dowiedzieliśmy kierownictwu GW nie spodobał się fragment wypowiedzi prezydenta na temat jednego z polskich polityków. Wczoraj wieczorem zostaliśmy poinformowani, że GW wycofała się z organizacji spotkania autorskiego i z promowania książki na własnych łamach”. Według Wirtualnych Mediów, może chodzić o Aleksandra Kwaśniewskiego. 

No proszę, a to ci zagwozdka. Żywy pomnik Wałęsa coś tam sprokurował na temat innego bojownika walki z kaczyzmem i redakcja na Czerskiej stanęła przed dylematem: co z tym fantem zrobić – poświęcić wspomnianego bojownika czy zrezygnować z promowania pomnika? Inkryminowany fragment wypowiedzi Lecha musi być faktycznie mocny, skoro nawet w warunkach kaczystowskiej dyktatury i konieczności niezłomnej walki o demokrację Agora jednak odpuściła sobie promocję książki. 

A teraz pomyślcie państwo, jak świetną promocję ludzie Michnika zrobili dziełu Bobera i Łazarewicza: wszyscy się teraz na nią rzucą w poszukiwaniu fragmentu, za sprawą którego trzeba się było wycofać z promowania opowieści „Bolka”. 

***

Nikt w Polsce nie przejmuje się odkrawaniem kolejnych plasterków naszej wolności osobistej i prywatności. Dla opozycji i tak wszystko jest już dyktaturą, a zwolennicy rządzących z kolei uważają, że PiS to najcnotliwsze ugrupowanie na półkuli północnej, więc czego by nie robiło, i tak ma rację. Dlatego nikt specjalnie nie przejął się informacją, że Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad ma otrzymać uprawnienia do gromadzenia danych, pozyskanych z systemu Via Toll. 

O co chodzi? Ni mniej ni więcej, ale o to, że Wielki Brat będzie nas nadzorował na każdym kroku. System Via Toll, obsługiwany przez firmę Kapsch, to sieć kamer i czujników, odnotowujących przejazd każdego samochodu każdą drogą krajową, drogą ekspresową oraz autostradą zarządzaną przez GDDKiA. Jego głównym celem jest ściąganie opłat od samochodów ciężarowych, ale system przechwytuje również numery rejestracyjne innych pojazdów. 

Żeby służbom było wygodniej, wymyślono, że wszystkie te dane, zamiast na serwerach firmy Kapsch, znajdą się też w GDDKiA, a stamtąd na bieżąco, już bez zbędnych formalności, będą je sobie ściągać ABW, CBŚP, Służba Celna, SKW, SW, CBA i inne formacje o kilkuliterowych skrótach. 

Mnie ta wizja przeraża. Ale zdaje się, że jestem w mniejszości. I czuję się jak Kasandra, córka Priama, której nikt nie słucha. Zresztą nie tylko w tej sprawie. 

***

„Bardzo proszę, aby pochylić się i powiedzieć, czy ostatnimi czasami usłyszeliśmy jakąkolwiek mowę, która miała prawie 1400 wyrazów i w której jest tyle o przyjaźni, tyle o miłości, tyle słów jest o tym, żebyśmy się łączyli, a nawet wulgaryzmy padały jako podkreślenie, że te podziały nam niczemu nie służą. A nawet kiedy padały pod adresem jakichś urzędników, to także z moich ust padały słowa: przyjedź i przytul się do nas, bądź razem z nami”. 

Szybka zagadka: kto mógł wygłosić wyżej cytowany bełkot? 

Tak, mają rację ci z państwa, którzy od razu pomyśleli o trefnisiu w czerwonych okularkach, który wyspecjalizował się w łażeniu po stole w poszukiwaniu słoika z pieniędzmi. No i który, oczywiście, jest głównym polskim świeckim świętym. 

Pan Jerzy Owsiak (63 lata) znany jest z wielu rzeczy: z tego, że nie cierpi krytyki, że ma ego większe niż ego Sikorskiego i Timmermansa razem wzięte, ale też i z tego, że lubi sobie siarczyście przekląć, zwłaszcza mówiąc o kimś, kto ośmiela się go nie czcić. I tak właśnie uczynił był pan Jerzy podczas wystąpienia, kończącego tegoroczny Przystanek Woodstock. W związku z tym policja postanowiła skierować przeciwko niemu sprawę do sądu. 

Uczucia mam mieszane. Z jednej strony – każdy powinien być traktowany tak samo. Jeśli ktoś jest chamusiem i żulikiem, to może jego miejsce nie jest na scenie przed tysiącami ludzi, ale pod budką z piwem? Z drugiej – pokażcie mi ostatnią osobę w Polsce, przeciwko której policja skierowała do sądu akt oskarżenia w związku z używaniem brzydkich wyrazów. Podobno było to w 1988 roku w Pcimiu Mniejszym. Więc niech mi nikt nie mówi, że nasza dzielna policja podeszła do Owsiaka jak do każdej innej osoby. 

Wielokrotnie pisałem, że z Jerzym „Złotym Melonem” Owsiakiem należy zrobić jedno: zacząć go traktować tak, jak się traktuje wszystkich innych inicjatorów akcji dobroczynnych – ani lepiej, ani też gorzej. Żadnych specjalnych ukłonów w jego stronę, żadnych preferencji, żadnego przymykania oka, ale też żadnych szykan. Po co dokładać się do „legendy o świętym Melonie” i wprowadzać ją na poziom męczeństwa?

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także