Ambaras z ludowcami
Kulturowy podział, który rządzi polską polityką, pcha Kaczyńskiego w stronę dwóch ugrupowań – Konfederacji oraz PSL. Ze względów personalnych, a także zbieżności elektoratów, PiS łatwiej byłoby zaakceptować współpracę z ludowcami. Ten scenariusz jest jednak problematyczny z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, taki sojusz oznaczałby konieczność „zrobienia miejsca” w spółkach Skarbu Państwa dla kolejnego koalicjanta (wszak w skład Zjednoczonej Prawicy już teraz wchodzą trzy ugrupowania), a zatem przyznania ludowcom wielu apanaży kosztem własnych działaczy. Po drugie, rządzący musieliby zapewne podzielić się wpływami na wsi i w Polsce powiatowej, o którą od lat toczyli zacięty bój. Przede wszystkim jednak koalicja z PSL musiałaby oznaczać wyraźne ustępstwa programowe. Dopóki PiS nie zrezygnuje ze zmian w sądownictwie oraz nie podporządkuje się całkowicie Brukseli, dopóty taka koalicja nie powstanie. Sam sojusz można by nawet dość zręcznie sprzedać wyborcom – PSL przekonywałoby, że „cywilizuje” PiS i przywraca Polskę na łono europejskiej rodziny, a z kolei PiS zapewniałby, że decyduje się na niewielkie ustępstwa wobec Brukseli (który to już raz?), aby tylko nie dopuścić Donalda Tuska do władzy.
W rzeczywistości taka koalicja oznaczałaby zakwestionowanie ośmiu lat rządów Zjednoczonej Prawicy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.