Studenci do nauki, pisarze do piór, lekarze do szpitala!
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Studenci do nauki, pisarze do piór, lekarze do szpitala!

Dodano: 
Protest lekarzy rezydentów
Protest lekarzy rezydentów Źródło: PAP / Andrzej Grygiel
"Studenci do nauki, pisarze do piór, syjoniści do Syjonu!" (a w wersji mniej poprawnej, ale za to zabawniejszej – "do Syjamu") – to najbardziej znane, inspirowane przez rząd hasło marca 1968 r. Marzec 1968 miał oczywiście przede wszystkim rys antysemicki. Ale miał też drugi, mniej wybijający się, ale równie ważny rys: antyinteligencki. Rzecz jasna, także inspirowany przez towarzyszy z Komitetu Centralnego, przemyślany i przygotowany przez specjalistów od propagandy. Ale też – co tutaj ważne – nieoderwany od osobistych fobii towarzysza Wiesława, którego podejrzliwy, nienawistny stosunek do inteligencji był cechą powszechnie znaną.

Jak na początku I aktu „Cichych i Gęgaczy” niezrównanego Szpota śpiewają ci pierwsi (na melodię „Hej, strzelcy wraz!”):

Gdy Gęgacz kontakt nawiąże z „Kulturą”,
natychmiast chwyta gęsie pióro swe
i łypiąc okiem groźnie i ponuro,
straszliwy paszkwil pisze na KC!

Wrogość ludu pracującego wobec inteligencji była swego rodzaju archetypem, w części autentyczną emocją, pod którą komuniści usiłowali się podczepić i – niestety – w jakiejś mierze im się w 1968 roku udało. Symbolem były oddziały ORMO-wców, pałujące studentów przy bramie uniwersytetu. W zamian dwa lata później inteligencja niespecjalnie rwała się do poparcia robotników.

Niestety, trudno nie dostrzec lekkiej, a jednak coraz wyraźniej się rysującej analogii pomiędzy czasami rządów Gnoma a obecnymi. Oczywiście zmieniły się warunki i proporcje. Przesłanie nie jest generalnie antyinteligenckie, ale raczej antyelitarne – ale mechanizm, emocja, są podobne. I, podobnie jak w 1968 roku, do realizacji politycznych celów wykorzystywany jest autentyczny sentyment.

Mechanizm jest prosty i nietrudny do zrozumienia. PiS jako wroga traktuje poprzedni system – w dużej mierze zresztą słusznie – przy czym, jako że polityka została dziś w Polsce ostatecznie pozbawiona subtelności, nie ma na nie miejsca i tutaj. Wrogiem jest system jako całość, a więc także – to bardzo łatwo wychwycić w wystąpieniach przedstawicieli obozu władzy z Jarosławem Kaczyńskim włącznie – w zasadzie całość elit, jakie wytworzył.

Część przedstawicieli tych elit broni starego systemu faktycznie dlatego, że dzięki posadowieniu na korupcji i układach umożliwiał im funkcjonowanie na uprzywilejowanych zasadach. Jednak część broni go tylko dlatego, że nie zaoferowano im niczego w zamian. W żadnym momencie nie postarano się przyciągnąć ich żadną atrakcyjną ofertą, opartą nie na bezzasadnym uprzywilejowaniu, ale po prostu docenieniu wkładu pracy, jaki uczciwi przedstawiciele elity – artystycznej, naukowej, prawniczej – włożyli w budowanie tego, co dziś, według przedstawicieli władzy, okazuje się z gruntu wadliwe. Ale przecież to nie ich wina. Dziś mogą mieć poczucie, że są karani i piętnowani za nic. W naturalnym odruchu są więc przeciw.

PiS w czasie kampanii w 2015 roku wysyłał pojedyncze sygnały, mogące świadczyć o tym, że jakaś oferta dla uczciwych członków tych grup jednak się pojawi, ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego zaczęła dominować – również, a może przede wszystkim wśród elektoratu – narracja, że całość elit, bez wyjątku, jest skorumpowana przez przegniły system III RP.

Bardzo dobrze widać to było przy okazji konfliktu o sądownictwo czy o zawody prawnicze w ogóle. Obserwując media społecznościowe – ale też słuchając ludzi władzy – można było odnieść wrażenie, że wśród sędziów czy komorników nie sposób znaleźć ani jednej uczciwej i ciężko pracującej osoby. „Zaorać kastę!” – to hasło zrobiło największą karierę.

Czemu władza tego, w oczywisty przecież sposób fałszywego podejścia nie stara się korygować? To jasne – bo jest dla niej wygodnym instrumentem wywierania presji i organizowania własnych zwolenników wokół wspólnego wroga: elit. Bez podziału na tych, którzy łowili namiętnie ryby w mętnej wodzie i tych, którzy, owszem, wyrośli ponad materialną przeciętność, ale bez łamania prawa, bez kombinacji i układów. Własną pracą.

Bez kłopotu udaje się rządzącym wśród jakiejś części wyborców pobudzić odpowiedni sentyment. Składa się na niego wiele emocji: słuszne poczucie krzywdy wynikające z przekonania, że przez lata III RP niektóre grupy były traktowane jako gorsze i niemające nic do powiedzenia; naturalna zazdrość i zawiść; podejrzliwość wobec tych, którzy mają lepiej (musieli, panie, nakraść). Pod ten rezerwuar emocji PiS podłączył się bardzo umiejętnie.

Najnowszym rozdziałem jest reakcja na protest lekarzy rezydentów.

Tu bardzo ważne zastrzeżenie: nie oceniam słuszności tego protestu. Ochrona zdrowia to dziedzina równie specyficzna co wojsko. Bez specjalistycznej wiedzy bardzo trudno odnosić się do stawianych żądań i możliwości ich spełnienia przez państwo, dlatego się do nich nie odnoszę. Chciałbym natomiast poznać z rzetelnej relacji i te żądania – w całości, i ich uzasadnienie – głębsze niż tylko „bo chcemy dobrej służby zdrowia”, i wreszcie – odpowiedź na te żądania. Tego wszystkiego jednak poznać nie mogę, bo jakakolwiek merytoryka utknęła w jazgocie.

Sympatycy obecnej władzy, a zwłaszcza ich oddziały szturmowe w mediach społecznościowych, zaczęły atakować protest lekarzy w sposób tak głupi, naciągany i absurdalny, że wypada tu odnieść się do kilku powtarzających się punktów.

Protest jest finansowany i organizowany przez Sorosa. Albo jakieś inne straszne, ciemne siły, wrogie najlepszemu rządowi od tysiąca lat. Nie muszę dodawać, że na takie powiązania nikt nie przedstawił nawet skrawka dowodu. Ale sądzę, że gdyby Soros miał wydać kasę, to raczej nie wydałby jej na odpychającą, kompletnie nienadającą się na twarz protestu dr Pikulską, z którą rozmowa, prowadzona przez Iwonę Schymallę, podbija sieć. Rezydentka sprawia w jej trakcie wrażenie, jakby miała ochotę komuś przywalić – być może samej redaktor Schymalli. Zesztywniała, dziwnie nabuzowana, mówiąca szczekliwym głosem jest antyprzykładem tego, jak należy sprzedawać swój protest. Gdyby za akcją młodych lekarzy stał ktoś z jakimkolwiek pojęciem o piarze, dr Pikulska nie miałaby szans pojawić się nawet w pobliżu kamery.

Protest zorganizowała opozycja totalna. Dowodów, oczywiście, i tutaj brak. Sami protestujący deklarują, że nie chcą mieć z politykami nic wspólnego. Nie słyszałem ani nie czytałem żadnej ich deklaracji, którą można by uznać za w duchu antypisowską. Nie widziałem na zdjęciach z protestu ani jednego polityka PO czy Nowoczesnej.

Jest natomiast oczywiste, że opozycja stara się jakoś pod protest podpiąć – wystarczy prześledzić profil twitterowy byłego ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza. To nie znaczy, że rezydenci są z politykami totalnej w jakimś sojuszu. Jeśli mają trochę oleju w głowie, to przeciwnie – takiego sojuszu będą za wszelką cenę unikać, bo dadzą tylko do ręki argumenty stronie rządowej. Z tego punktu widzenia Arłukowicz i inni robią rezydentom niedźwiedzią przysługę.

Niewdzięczni młodzi lekarze studiują za nasze, a potem wyjeżdżają pracować do Niemca albo do Anglii. Niech kasę oddają! Absurd i populizm w jednym. Dopóki w Polsce funkcjonuje system „bezpłatnych” studiów – czyli opłacanych przez podatnika – nikt nie ma obowiązku żadnej kasy oddawać ani niczego odpracowywać. I nikogo nie można potępiać za to, że po studiach wyjechał tam, gdzie oferowano mu lepsze warunki. Można – a nawet warto by było – zadbać o stworzenie u nas warunków takich, żeby absolwenci zwłaszcza kosztownych studiów – a do takich należą medyczne – nie wyjeżdżali.

Poza tym wyjeżdżają także inżynierowie, informatycy, architekci – dlaczego ich kibice PiS nie wzywają do zwracania kasy?

Inną sprawą jest, czy to dobry system. Można sobie wyobrazić, że wprowadzamy odpłatność za niektóre kierunki studiów, tworząc zarazem system przystępnych kredytów, które następnie można spłacić na preferencyjnych warunkach pod warunkiem odpracowania określonego czasu w Polsce. To jednak byłby ryzykowny ruch, bo zdolni młodzi ludzie mogliby bez problemu wyjeżdżać na studia do innych krajów Europy, gdzie mieliby je bezpłatnie. Może mimo to byłby to ruch opłacalny – nie wiem, potrzebne byłyby tu wyliczenia, badania i ekspertyzy.

Tak czy owak, póki system jest, jaki jest, robienie komukolwiek zarzutu z tego, że nie czuje dozgonnej wdzięczności dla polskiego podatnika i ośmiela się wyjechać tam, gdzie mu lepiej płacą i gdzie wygodniej się żyje, jest śmieszne.

Jeden protestujący to tylko 10 dni przepracował, na protesty w sprawie sądów chodził, a dr Pikulska to po świecie jeździła, więc bogata jest. Nie muszę chyba pisać, ile warte jest ocenianie grupy paru tysięcy osób poprzez fakty dotyczące dwóch z nich, a zatem mniej niż promila.

Nie bardzo też rozumiem, dlaczego należałoby odrzucić z punktu prawo lekarzy do protestu i uznać go za bezzasadny, gdyby nawet nie jeden, ale stu czy tysiąc jego uczestników było zarazem uczestnikami protestów przeciw reformie sądownictwa. Gdzie tu jakikolwiek logiczny związek? Co jest dziwnego w tym, że ktoś, kto dopiero został rezydentem, włączył się w protest całej grupy?

Absolutnie groteskowe są natomiast zarzuty oparte na pilnej lustracji przez internetowych sojuszników rządu profili dr Pikulskiej w mediach społecznościowych i odkryciu, że pani doktor – o zgrozo! – była w różnych mniej czy bardziej egzotycznych miejscach na świecie. A skoro tak, to, znaczy, bogata musi być.

Ktokolwiek ma pojęcie o tym, jak dziś wygląda podróżowanie, doskonale wie, że nie jest żadnym wyznacznikiem bogactwa. Dobrej organizacji i pewnej odwagi – owszem. Trzy minuty zajęło mi znalezienie oferty 28-dniowego wojażu po Afryce za 2 tysiące złotych. Dobrze planując, za podobne pieniądze lub niewiele większe można z plecakiem objechać dużą część Azji.

Czemu zatrzymuję się nad tym szczegółem? Bo w zarzutach wobec dr Pikulskiej (jak już wspomniałem, kompletnie nienadającej się na twarz protestu) pobrzmiewa przaśny antyelitaryzm z korzeniami w erze Gnoma: prawdziwy, panie, Polak to nie jeździ gdzieś tam po jakichś Azjach czy innych Afrykach, ale bierze 500 Plus i wali do Władka.

To jest dokładnie ten sam rodzaj pogardy, jaki niektórzy przedstawiciele elity okazywali właśnie wobec beneficjentów 500 Plus, wypoczywających nad morzem po raz pierwszy w życiu – tyle że o przeciwnym biegunie.

Wśród błędów PiS, popełnionych po 2015 roku, ten uważam za jeden z największych: niezdolność do posłużenia się metodą „dziel i rządź” w stosunku do tych grup, które PiS uznaje za niesłusznie uprzywilejowane przez system III RP (czasem słusznie, czasem nie). Gdzieś między wierszami cały czas można wyczytać chęć stworzenia własnej elity, ale to się jakoś niespecjalnie udaje i nie bardzo wiadomo, kto miałby do niej należeć.

Wbrew czarnej legendzie, w wielu elitarnych grupach – i wśród prawników, i lekarzy, i naukowców, i artystów, i przedsiębiorców – było oczekiwanie na zerwanie z patologiami III RP. Nie zawsze otwarcie wyrażane z powodu nastawienia ludzi stojących w hierarchii najwyżej. Młodsi widzieli jednak, że to właśnie ci stojący najwyżej bywali beneficjentami wad poprzedniego systemu i dlatego chcieli jego zmiany. Chcieli wprowadzenia nowych, czystych reguł gry i awansu, ale też docenienia tych, którzy zawsze robili swoje – uczciwie. Władza mogła bez większego problemu, nawet poprzez zabiegi czysto retoryczne, zjednać sobie wielu przedstawicieli tych grup. Zamiast tego wybrała atak na wszystkich.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także