Początek końca”, „Walka o schedę po naczelniku”, „Objęcie nadzoru nad masą upadłościową po rządzącej partii”. Tak wejście Jarosława Kaczyńskiego do rządu oraz wyznaczenie Joachima Brudzińskiego na szefa sztabu skomentowali politycy opozycji. Czy jednak uznanie ostatnich wydarzeń za walkę o sukcesję po Kaczyńskim ma sens? Jeśli oba wydarzenia coś znaczą, to raczej przypominają, że – jak to w dziejach największej polskiej prawicy już często bywało – „stary dobry Jarek” wyzerował wpływy w rządzie, przeszedł na ręczne sterowanie i jak zwykle wszystko wziął w swoje dłonie.
Ostatni moment
Wejście do akcji gromowładnego Zeusa zNowogrodzkiej nastąpiło po serii niepowodzeń propagandowych PiS.Najpierw rozpoczęto mało czytelny dla przeciętnego wyborcy szał pt. „Komisja do spraw zbadania rosyjskich wpływów”, potem ustawę tę maksymalnie rozwodniono, by wreszcie stworzyć wrażenie, że rządząca partia nie wie, co dalej z tym pasztetem robić. Parę razy już pisaliśmy na łamach „Do Rzeczy”, że cały ten polityczny gambit mógł mieć na celu wzmocnienie Donalda Tuska kosztem jego rywali: Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza. Jest bardzo prawdopodobne, że mogło tak być. Jednak zawsze wtedy, gdy PiS prowadzi jakąś makiawelistyczną rozgrywkę, porusza się po grząskim gruncie. Znacznie silniejszy jest, gdy odwołuje się do głęboko ugruntowanych przekonań zwykłych Polaków.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.