Jednak cel ataku, który zdecydował się przypuścić redaktor naczelny "Do Rzeczy", jest chybiony. To proste powtórzenie kontrreformacyjnej nagonki, która zakładała, że ujawnienie słabości Marcina Lutra pogrąża cały protestantyzm. Tak byłoby, gdyby Reformacja utrzymała rzymskokatolickie przywiązanie do autorytetu poszczególnych ludzi i tworzonych przez nich organizacji. Wiara ewangeliczna przypomina jednak o deprawacji natury ludzkiej i o tym, że "nie należy pokładać nadziei w człowieku" (por. Ps. 146,3).
Luter dla protestantów nie jest więc ani nowym papieżem, ani ostatecznym autorytetem. Stawianie go w roli świętego (rozumianego po rzymsko-katolicku), o które Paweł Lisicki oskarża papieża Franciszka, jest więc całkowicie obce protestantyzmowi. Niemiecki reformator dla ewangelików jest jedynie nic nie znaczącym narzędziem, którym w określonej sytuacji politycznej posłużył się Duch Święty, by przypomnieć o fundamentach Kościoła, które albo zostały zapomniane, albo odeszły na dalszy plan. Nie był zresztą Luter ani pierwszym, ani ostatnim. Świadectwo wierności pierwotnej nauce chrześcijańskiej wcześniej dali choćby Piotr Waldo czy Jan Hus. Oczywistym jest jednak, że ze względu na ograniczenia natury ludzkiej i naturę Kościoła, który jest zgromadzeniem wierzących, reforma nie realizuje się ani przez jednego człowieka, ani nawet w jednej epoce. Kościół ma być nie tylko (z)reformowany, ale i stale się reformujący.
Nie chodzi jednak o przystosowanie do trendów panujących w świecie, nazywane czasami podążaniem za "duchem czasów". Nie chodzi o interpretację Biblii przez pryzmat ludzkich ideologii filozoficznych czy psychologicznych, która doprowadziła wielu intelektualistów do zanegowania podstawowych prawd wiary chrześcijańskiej, takich jak trójjedyność Boga, boskość Jezusa i wyłączność zbawienia dzięki ofierze, którą złożył na krzyżu. Chodzi o ciągłą konfrontację własnego sposobu myślenia, odczuwania i postępowania z nauką, którą głosił Jezus i Apostołowie. Chodzi o to, by nic z niej nie ujmować, ale i nie dodawać. W świetle tej zasady wiele historycznych kościołów protestanckich Europy należałoby raczej uznać za lewicowe fundacje, które z chrześcijaństwem nie mają wiele wspólnego. Po drugiej stronie są jednak ewangeliczne wspólnoty, które szczególnie mocno rozwijają się w Stanach Zjednoczonych, Ameryce Łacińskiej, Afryce i niektórych krajach Azji. Znamienne, że papież Franciszek woli rozmawiać o Reformacji z Kościołem Szwecji, a nie np. z konserwatywnym doktrynalnie i moralnie Kościołem Luterańskim Synodu Missouri.
W zrozumieniu tej sytuacji może być pomocne doświadczenie zmarłego przed rokiem metodystycznego teologa Thomasa Odena. Pracując w Światowej Radzie Kościołów zdał sobie sprawę, że członkom tej ekumenicznej organizacji wcale nie chodzi o jedność chrześcijan, a wdrażanie lewicowego programu społecznego. W tym momencie rozpoczęła się jego droga od teologii liberalnej do ortodoksji, która opiera się na prawdzie obiektywnej. Wbrew opinii red. Lisickiego wierny Reformacji protestantyzm nie dopuszcza dowolnej interpretacji Biblii, a jedynie stawia spisaną tradycję pierwotnego Kościoła w miejscu, w którym katolicy stawiają urząd nauczycielski. Czytający Biblię powinien mieć świadomość, że to „nie on sądzi tekst, a tekst osądza jego”. Pismo Święte nie jest aż tak trudną księgą, jak zwykło się je przedstawiać. Przy konsekwentnym zastosowaniu kilku zasad hermeneutycznych oraz pokornej modlitwie o dary Ducha Świętego, zrozumienie jego całościowego przesłania jest w zasięgu każdego wierzącego. Problem w tym, że uwagę członków Kościoła rzymskiego od studium Biblii odciągają niezliczone różańce, drogi krzyżowe, nowenny, litanie, procesje i inne rzekomo pobożne praktyki...
Oparcie na prawdzie obiektywnej przekierowuje wysiłki ekumeniczne. Prawdziwi protestanci nigdy nie zaakceptują przecież niebiblijnych dogmatów o niepokalanym poczęciu i wniebowzięciu Matki Bożej, istnieniu czyśćca czy nieomylności papieża. Z drugiej strony Watykan nie może z nich zrezygnować, bo w myśl jego doktryny oznaczałoby to herezję. Mimo to, 500 lat od rozpoczęcia Reformacji, jedność jest na wyciągnięcie ręki. Wiemy przecież, że często instytucjonalna jedność to jedynie fasada kryjąca ogromne podziały. Jednocześnie dojrzali ludzie nie muszą się we wszystkim zgadzać i należeć do jednej organizacji, by lubić się i współpracować ze sobą tam, gdzie jest to możliwe. Nie chodzi tylko o akcje charytatywne, ale np. o obronę nienarodzonych dzieci, wspólne przeciwstawienie się islamskiej inwazji na Europę czy budzenie jej mieszkańców z duchowego snu. Doceniam jednak gorliwość red. Lisickiego w walce o czystość doktryny swojego Kościoła. Paradoksalnie, jego głos krytyki wobec dominującego w Watykanie nurtu przypomina słynne „tak oto stoję, inaczej nie mogę” Marcina Lutra.
Czytelnikowi należy się jednak wyjaśnienie, że papież Franciszek wcale nie brata się z chrześcijanami wiernymi ideom Reformacji, a ludźmi, którzy je porzucili. W 500. rocznicę wystąpienia Marcina Lutra zarówno katolicy, jak i protestanci bardziej niż lektury jego biografii potrzebują więc pokornej lektury Biblii.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.