Dziennikarze wyjechali do Libanu, aby umówić nagrania telewizyjne z politykami libańskimi dla Telewizji Republika oraz zrealizować materiał dla portalu Dorzeczy.pl. – Zatrzymano nas w Tyrze po dwudniowej obserwacji. Wyszliśmy z wynajętego mieszkania, udaliśmy się do restauracji, wyszliśmy z niej, złapaliśmy taksówkę i poprosiliśmy, by zawiozła nas do kościoła maronickiego. Chcieliśmy pomodlić się w niedzielę – mówi nam Robert Wyrostkiewicz, dziennikarz publikujący m.in. na portalu Dorzeczy.pl
Zatrzymanie miało miejsce w miejscowości Tyr, która kontrolowana jest przez uznawany za organizację terrorystyczną Hezbollah. – Mężczyźni w cywilu poprosili nas o dokumenty. Robert zapytał z jakiego powodu i na jakiej podstawie. Przedstawili się jako Hezbollah. Wtedy powiedzieliśmy, że paszporty mamy schowane w hotelu. Kazano nam wejść do ich auta. Byli stanowczy, ale mówili, żebyśmy się nie bali – dodaje Anna-Maria Szczepaniak, dziennikarka Telewizji Republika.
W trakcie przesłuchania dziennikarze zrozumieli, dlaczego stali się obiektem zainteresowania islamskiej organizacji terrorystycznej. – Dzień wcześniej, kiedy robiłem zdjęcia linii energetycznej nad drogą z dziesiątkami chaotycznie wiszących kabli oraz samochodowi sił stabilizacyjnych ONZ, który stał pod tą „instalacją” jakiś nastolatek mówił do mnie coś po arabsku. Później zauważyłem, że nas śledzi. Bałem się, że to złodziej. Wychodziłem z mieszkania i widziałem, że kryje się przede mną. Usiadł w restauracji. Pomachałem mu. Widać było, że rozmawia o nas z innymi, już dorosłymi mężczyznami. Wtedy baliśmy się tylko ich jako ewentualnych złodziei – relacjonuje Wyrostkiewicz i dodaje, że podczas przesłuchania funkcjonariusze Hezbollahu pytali o to, czy ktoś dał się zauważyć jako osoba śledząca.
– Powiedzieliśmy, że wiedzieliśmy, że byliśmy śledzeni, ale nie wiedzieliśmy dlaczego. Nie wiedzieliśmy jednak, że drugiego dnia od rana aż przez całe śniadanie czy podróż taksówką mieliśmy ogon – uzupełnia Anna-Maria Szczepaniak.
Hezbollah do swoich struktur rekrutuje nawet dzieci. Jedną z ich ról jest przynoszenie informacji o obcokrajowcach w Libanie.
Przesłuchanie i dwie wizyty w mieszkaniu
Przesłuchanie zdaniem dziennikarzy trwało niespełna trzy godziny i zawierało elementy presji, nacisków, ale też zapewnień o bezpieczeństwie. – Mówili nam, że to zwykła procedura. Przedstawiłem się jako dziennikarz rolniczy, ponieważ współpracuję z KGS i Elewarrem w tym zakresie. Dodałem, że jestem redaktorem naczelnym Archeolog.pl Nie wspomniałem, że niedawno TVP Alarm wyemitował materiał o Libanie, gdzie mówiłem o prześladowaniu chrześcijan przez Helzbollah. A stało się to, co musiało. Zabezpieczyli nasze telefony i nie tylko – opowiada Wyrostkiewicz.
W środku przesłuchania dziennikarze pod ochroną Hezbollahu zostali zawiezieni do wynajmowanego w Tyrze mieszkania, żeby zabrać paszporty. Wtedy funkcjonariusze zabezpieczyli także komputer Wyrostkiewicza i wrócili z dziennikarzami do miejsca przesłuchiwania.
– Pytali o powody przebywania w Libanie, dlaczego robimy wszystkiemu zdjęcia, dlaczego kręcimy tyle filmów infrastrukturze, czy jestem żołnierzem, gdzie służę, ile posiadam jednostek broni, dlaczego ją mam, czy współpracuję z polskim wywiadem, dlaczego w tak krótkim czasie jestem tu drugi raz i za każdym razem z inną osobą. Pytań padło dziesiątki. Pokazywali zdjęcia a to Jacka Wielgusa, prezesa Polskiego Związku Eksploratorów, a to pytali o logotyp Stowarzyszenia Archeologiczno-Poszukiwawczego „GAL”, którego naklejka zdobi mój laptop. Jeden z nich pytał czy jako żołnierz byłem na Ukrainie, czy mam medale, bo miałem w komputerze zdjęcie medalu WOT. Na szczęście, nie dopytali i nie sprawdzali głębiej, a poprzedni towarzysz mojej podróży do tego kraju był także dziennikarzem i zrealizował tu materiał przedstawiający sytuację chrześcijan żyjących w cieniu Hezbollahu – opowiada dziennikarz.
– Cudem nie znaleźli tych rzeczy u Roberta na Facebooku czy w tysiącach jego folderów i zdjęciach. U mnie też były zdjęcia ze strzelania. Szukali chyba na oślep. Rozkręcali mój długopis, ale nie przejrzeli dobrze zdjęć w telefonie. To co ich interesowało rejestrowali, robili fotografię. Na pewno część naszych zdjęć i filmów wykasowali. Wypytywali o to gdzie spaliśmy, gdzie będziemy spali, weryfikowali to z danymi z systemu rezerwacyjnego. Nie uwierzyli nam do końca, bo ich człowiek dalej był blisko. Wiedzieliśmy, że jesteśmy obserwowani – mówi Anna-Maria Szczepaniak, dziennikarka Telewizji Republika.
Po trzech godzinach dziennikarzy zwolniono i odwieziono na miejsce zatrzymania. – Myśleliśmy, że to koniec atrakcji. Zadzwonił ktoś do nas późno wieczorem i powiedział, że jest z Hezbollahu. Zapytał czy go pamiętamy. Po głosie był to jeden z wielu. Strasznie rwało połączenie, a mówił coś o wizach. Tak myśleliśmy. Potem okazało się, że nie wizach tylko karcie VISA. Jakiś sąsiad, żołnierz, jak twierdził, zapukał w nocy, powiedział, że mężczyzna z Hezbollahu kazał mu dać nam przesyłkę. Powiedział, żeby się nie martwić. Okazało się, że po przesłuchaniu oddali mi wszystkie rzeczy poza jedną kartą Visa PKO. To karta, gdzie co miesiąc przelewam pieniądze na przyszłość mojej niepełnosprawnej córki. Nic poza tym tam nie było. Nie sądzę, by przypadkowo zapodziała się tylko ta karta na ich biurku i by oddali ją akurat w nocy – relacjonuje Robert Wyrostkiewicz. – Nie wiem po co ją zabrali – dodaje.
Hezbollah reklamuje batony KitKat?
Dziennikarze zapamiętali też ciekawostki, które reportażowo przekazali naszej redakcji. – Zawieźli nas na przesłuchanie do potężnej sali, pełnej wizerunków duchowych przywódców i flag Hezbollahu. Była to sala związana z działalnością edukacyjną, w którą angażuje się organizacja sunnitów. Były tam plecaki, artykuły szkolne, trzy stanowiska do podchodzenia do nich z wydzielonymi bramkami, mównica z mikrofonem. Dano nam do picia wodę w plastykowych butelkach produkcji arabskiej i batony firmy KitKat. Mówili, żebyśmy jedli, że to nie trucizna, że potrzebujemy cukru i żebyśmy się nie bali, tylko jedli. Skorzystaliśmy tylko z wody – wspomina Anna-Maria Szczepaniak z Telewizji Republika.
- Wypuszczono nas. Nastoletni obserwator pracujący dla Hezbollahu do końca siedział na ulicy przed barem przy naszym hotelu. Dwa dni później mieliśmy przyjemność przeprowadzić wywiad z posłem Kamilem Dory Chamoun, szefem Partii Narodowo-Liberalnej z formacji posiadającej kilkunastu chrześcijańskich przedstawicieli w parlamencie libańskim. Poseł i wnuk słynnego libańskiego prezydenta o tym samym imieniu i nazwisku powiedział nam, że Hezbollah jest jednym z największych zagrożeń dla rozwoju Libanu i dzięki wsparciu zagranicznemu kontroluje życie w dawniej jedynym głównie chrześcijańskim państwie Bliskiego Wschodu – puentuje Robert Wyrostkiewicz.
- Hezbollah nie jest organizacją super profesjonalną. Przeciwnie. Zbierają informacje o nas, o naszych zdjęciach, jakby satelity nie miały dokładnie całej tej parcianej infrastruktury z dykty i elektryczności, która im non stop pada. Członkowie Hezbollahu zostali przeszkoleni, że zatrzymanym należy wyłączyć lokalizację, ale dopiero w miejscu przesłuchania, więc cała droga od zatrzymania do przesłuchania widoczna jest w Google Maps. Szczyt profesjonalizmu to nie był, ale miło nie było, zwłaszcza, jak nie dawali nam wiary, że zdjęcia robiliśmy z czystej ciekawości – wspomina Anna-Maria Szczepaniak.
Materiał publikujemy pierwszego dnia po przyjeździe dziennikarzy do Polski.