Pierwszy „salon” powstał już w XVII w. Pisząc tak, mam na myśli dawny odpowiednik dzisiejszych lewicowych elit politycznych III RP, zapatrzonych w UE i cechujących się pogardą do własnego narodu i kultury. Bezkrytycznie wprowadzających nowinki, które obecnie rodzą się w Brukseli, a dawniej w Wersalu czy Niderlandach. Salon taki stworzyli król Jan Kazimierz i jego żona Maria Ludwika, budując stronnictwo, które popierać miało elekcję „vivente rege” – za życia króla wprowadzić na tron francuskiego następcę. Królowa zmarła, król abdykował, ale obóz profrancuski nie porzucił dawnych planów. Kiedy przeszedł do opozycji, jego członków zaczęto zwać malkontentami, od francuskiego słowa oznaczającego osobę niezadowoloną. Stronnictwo Jana Kazimierza opierało się na początku na cudzoziemcach. Królowa, manipulująca królem, miała jednak w zanadrzu takie sposoby na pozyskiwanie przedstawicieli polsko- -litewskiej elity, których dziś brakuje politycznym inżynierom lewicy.
Były to małżeństwa – wydawała swe francuskie dwórki za mąż za magnatów i wojskowych. Klara de Mailly Lascaris poszła za kanclerza litewskiego Krzysztofa Paca. Amata de Langeron za Jana Krasińskiego – wojewodę płockiego, podskarbiego koronnego. Katarzynę Gordon pojął Jan Andrzej Morsztyn, podskarbi wielki koronny. Maria Kazimiera d’Arquien wyszła najpierw za Jana Sobiepana Zamoyskiego, potem wydano ją za Jana Sobieskiego, przyszłego hetmana wielkiego. Drugą metodą pozyskiwania stronników była korupcja – Maria Ludwika odegrała złowrogą rolę w przekupywaniu polsko-litewskich elit politycznych za pieniądze wydzielane hojnie przez francuskiego ambasadora. W tym samym czasie król kupował ich nadaniami urzędów, tytułów, dóbr państwowych, a opornych lub niepewnych niszczył – jak Hieronima Radziejowskiego lub Jerzego Lubomirskiego. Wkrótce z dworem związane były takie postacie jak: Łukasz Opaliński Starszy, Jan Sobieski, Jan Klemens Branicki. Stefan Koryciński, Andrzej Leszczyński i wojewoda ruski Stefan Czarniecki. A przede wszystkim Mikołaj Prażmowski – prymas, spowiednik i zausznik królowej, wyrastający na jednego z liderów. Partia dworska rozpowszechniała nad Wisłą zwyczaje francuskie – teatr, bale, kuchnię dworską i stroje. Wszystko to – jak pisze Zbigniew Wójcik – budziło niechęć: „W dziedzinie obyczajowej dwór nie zyskał aprobaty konserwatywnego i przesiąkniętego ksenofobią społeczeństwa szlacheckiego i nie cieszył się poparciem ani szacunkiem poddanych”. Stronnictwo zaciekle popierało kandydata francuskiego, wbrew zdaniu szlachty. Wszak moralna racja i wyższość były – tak jak dziś u lewicy – tylko po ich stronie. Przeciwnikiem był obóz, który śmiało można nazwać – tak jak dzisiaj – konserwatywnym lub patriotycznym.
Masy szlachty zrujnowanej i ubożejącej po potopie szwedzkim. Na jej czele stawali przywódcy popierani przez sejmiki – rodzaj trybunów ludowych, odpowiednik dzisiejszych populistów. Największym był Jerzy Sebastian Lubomirski, potem zaś Jan Leszczyński, podkanclerzy koronny, Aleksander Polanowski, Stefan Piaseczyński. Dawni historycy polscy, jak Zbigniew Wójcik czy Władysław Konopczyński, widzą w tej rzeszy wolnych wyborców „anarchiczne, destruktywne i ciemne siły szlachty, dla których pojęcie ojczyzny, państwa i jego dobra sprowadzało się do zachowania złotych wolności swego stanu i ich źrenicy – liberum veto”. Z dzisiejszej perspektywy wygląda to inaczej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.