Hurling, camogie, gaelicka piłka ręczna, rounders czy futbol gaelicki – nazwy tych dyscyplin sportowych niewiele mówią Polakom. Nic dziwnego – nad Wisłą mieszka bardzo niewielu Irlandczyków. Ale już w licznych krajach dawnego imperium brytyjskiego, dokąd Irlandczycy wyjeżdżali w ramach emigracji ze swego nękanego ubóstwem kraju, klubów GAA jest bardzo wiele. Od kanadyjskiego Vancouver do Wellington w Nowej Zelandii kluby gaelickie propagują na całym świecie sporty spod znaku zielonej koniczyny. Wszędzie tam, gdzie los rzucił irlandzką emigrację, zamiłowanie do gry w rodzinne sporty jest elementem pielęgnowania swojej tożsamości. Dziś to już najczęściej pielęgnowanie tradycyjnych korzeni, ale 140 lat temu była to kwestia przetrwania. Demonstracja odmowy roztopienia się w brytyjsko-imperialnym kotle narodów klęczących posłusznie przed królową Wiktorią.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.