Oczywiście, ludzie nie lubią świadomości, że są przedmiotem rozmaitych socjotechnicznych operacji opartych na dzieleniu ich na wspomniane grupy, dlatego na propagandę, że ktoś (polityczny przeciwnik tego, który tę propagandę uprawia) ich „dzieli” reagują niechęcią wobec „dzielącego” – i o to chodzi. Ludzie nie lubią także świadomości, że ich emocje i myśli nie są naprawdę ich emocjami i myślami, tylko skutkiem bezwiednego zaabsorbowania przekazu propagandowego, dlatego propaganda zawsze udaje, że nie jest propagandą, za to demaskuje jako propagandę propagandę przeciwników – podobnie, jak reklama, żeby reklamować skuteczniej, stara się udawać, że nie jest reklamą.
Ale dość teoretyzowania, chodzi mi tylko o możliwie dobitne poinformowanie państwa, że polska scena polityczna właśnie gruntownie się zmieniła. Zmienił się bowiem konstytuujący ją podział. I po raz trzeci jest to podział korzystny dla PiS.
Pierwszym podziałem był podział na „Polskę solidarną i Polskę liberalną”. Na tym podziale PiS wygrał w roku 2005, ale przegrał w 2007, ponieważ PO zdołała zreinterpretować go jako podział na „Polskę biedną i Polskę bogatą” i wpisać w inny podział, własny, na „Polskę zaściankową i Polskę europejską”. Większość wyborców, zwłaszcza młodych, wolało się wtedy czuć Europejczykami, widząc w tym obietnicę wzbogacenia.
W 2015 PiS zdołał wyznaczyć front inaczej – podzielił wyborców na „Polskę zwykłych Polaków i Polskę elit”. Ponieważ elity III RP postrzegane były i są jako nieudolne, zdemoralizowane i pełne pogardy dla zwykłych ludzi, ten podział dał PiS większość.
Ale PiS potrzebuje większej większości – konstytucyjnej. A ponieważ Jarosław Kaczyński jest politykiem całkowicie niezdolnym do zawierania koalicji (to znaczy, zawiera je wyłącznie z zamiarem zniszczenia koalicjanta i bez najmniejszej gotowości dotrzymania złożonych mu obietnic) musi zdobyć ją samodzielnie.
Do samodzielnego zdobycia takiej większości potrzebuje PiS kolejnego podziału. Już nie na „Polskę solidarną i Polskę liberalną”, nie na „Polskę zwykłych Polaków i (zepsutych) elit”, ale – po prostu – na Polskę i nie-Polskę.
I właśnie się to udało. Nie tyle dzięki miesiącom starań samego PiS i jego liderów oraz pijarowców, ale dzięki premierowi Izraela Netanjahu i jego sprzymierzeńcom – a przede wszystkim, po raz kolejny, dzięki samej „totalnej” opozycji.
Opozycji, która teraz labidzi i biadoli, że Jarosław Kaczyński „celowo wywołał wojnę o pamięć” z Izraelem, aby uruchomić w Polakach pokłady anstysemityzmu, ksenofobii, nienawiści etc. i w ten sposób sięgnąć po władzę absolutną.
Miesza się w tym tyle przejawów głupoty i podłości antypisu, że trudno je wyliczyć wszystkie. Tylko podstawowe:
Po pierwsze – pogardliwe wyobrażenie o Polakach, jako o ciemnej, prymitywnej masie, do serc której kluczem jest nienawiść, antysemityzm i zawiść.
Po drugie – całkowita niezdolność rozpoznania politycznej sytuacji, skłonność do bujania wśród mitów. W istocie, atak Izraela na nowelizację ustawy o IPN wszystkich zaskoczył (opozycję zresztą także), zamieszanie i brak pomysłu widać było przez kilka długich dni gołym okiem. Można powiedzieć, że przemówienie pani ambasador Azari i wszystko, co za nim poszło, spadło Kaczyńskiemu z nieba, ale sugerować, że nawet Netanjahu i Lapid są marionetkami w jego ręku, że prezes PiS dyktuje wypowiedzi amerykańskiemu Departamentowi Stanu i francuskiemu ministrowi Spraw Zagranicznych, to już paranoja „level high”.
Po trzecie wreszcie – kliniczna niezdolność dostrzeżenia własnej głupoty. To „opozycja totalna” i „salon”, antypisowskie media i autorytety odruchowo przyjęły postawę wspierania antypolskich ataków – równie ochoczo, jak przez ostatnie dwa lata wpisywały się w narzucony przez PiS podział, akcentując przy każdej okazji, że czują się elitą i że to elity ich popierają, a wyborcy PiS to plebs i biedota. Przez ostatnie dwa tygodnie dość uważnie śledzę anglojęzyczne publikacje w Izraelu i mediach zawsze biorących stronę Żydów, i, doprawdy, nie tylko „New York Times” czy „Jerusalem Post”, ale nawet miejscami „Haaretz” wypowiadają się o Polakach i polskiej historii z większą życzliwością i uczciwością, niż gwiazdorzy „Faktów” TVN, goście TVN-24, „Wyborcza”, „Polityka”, „Newsweek” i temu podobne.
O tym instynkcie, który każe „elitom III RP” na okrzyk „biją naszych” biec bez chwili namysłu, by pomóc w biciu, a przynajmniej napluć na bitych i kibicować prześladowcom, w przekonaniu, że to daje im awans z Polaka na Europejczyka, więcej piszę w najnowszym, poniedziałkowym numerze tygodnika – polecam. Tu chcę tylko stwierdzić jedno: zrobiwszy wszystko, by w podziale debaty publicznej na Polskę i nie-Polskę mocno wejść w rolę nie-Polski, i nagle uświadomiwszy sobie, że spycha ich to na jeszcze bardziej marginalny margines, potomstwo Michnika uderzyło teraz w płacz i lament, że wszystko to zrobił Kaczyński. Tak więc demoniczny Jaro, okazuje się ostatecznie, steruje już nie tylko „Bibim” i różnymi Lapidami, ale także Kolendą Zalewską, Cimoszewiczem i Lisem.
Nowy podział jest faktem, który określi wyniki wyborcze jesienią i, zwłaszcza, w przyszłym roku. Jak, to temat na kolejne moje artykuły.
Z tym, że już nie tu. Pora na koniec wyjaśnić podtytuł. Niniejszy „Subotnik” jest ostatnim. Trochę mi się znudziła formuła, trochę zmęczyło poświęcanie każdego sobotniego przedpołudnia na pracę, trochę przyszła chęć większego zaangażowania w papierową, drukowaną wersję tygodnika. Żeby internauci nie byli stratni, zamiast tekstów pojawią się moje wideokomentarze. Krótsze, za to zapewne częstsze. Więc nie mówię nikomu „żegnam”, tylko „do zobaczenia”.
Aha, jeszcze jedno – Warszawiaków zapraszam w poniedziałek, na 17.00 do piwiarni „Warka” (Wilcza 35/41, piętro I.) gdzie będziemy promować książkę „Sanacja czy Demokracja".