No kochani, na początek porozmawiajmy o instytucji nazwanej Państwową Inspekcją Pracy. Jak sama jej nazwa wskazuje, jest to organ (lol), który ma służyć inspekcji, a więc sprawdzaniu, pracy, czyli – innymi słowy – po prostu kontrolować, czy te wszystkie janusze i grażyny zatrudnione w zawodach niewymagających znaczących kwalifikacji nie obijają się i dzielnie pracują na wspólne PKB.
Tymczasem rzeczywistość jest taka, iż PIP kontroluje pracodawców i weryfikuje, czy są przestrzegane prawa pracownicze. Of kors jako osoby o lewicowej wrażliwości gorąco popieramy prawa pracownicze, ale jednocześnie mamy świadomość, iż wielu pracowników niższego szczebla oraz w zawodach niewymagających wyższych kompetencji intelektualnych musi być pilnowanych i sprawdzanych. Nie to, of kors, co w naszym korpo, gdzie mamy owocowe czwartki, możliwość pracy zdalnej dwa dni w kwartale, ekstra 10 minut przerwy dziennie na e-papierosa oraz happiness menedżera, który dba o nasz dobrostan, drukując memy i wieszając je na tablicy z ogłoszeniami.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.