Przypomnijmy, że cała sprawa rozpoczęła się w październiku 2017 roku, gdy użytkownik Twittera „John Bingham” oskarżył Stanisława Bortkiewicza o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Twierdził, że Bortkiewicz został pozyskany do współpracy jako kontakt operacyjny "Tomasz" we wrześniu 1988 roku, niedługo przed wyjazdem do Wielkiej Brytanii.
– Nigdy nie współpracowałem z SB. Moja przeszłość jest czysta i klarowna. Mam piękną kartę walki z komunizmem w stanie wojennym, kiedy w Gdańsku brałem udział w manifestacjach, drukowałem i kolportowałem ulotki oraz dokumentowałem zdjęciami działania ZOMO i milicji wobec manifestantów – mówił nam wówczas Bortkiewicz.
Sprawa wraca za sprawą Instytutu Pamięci Narodowej, który oficjalnie uznał, że dyrektor TVP ds. korporacyjnych Stanisław Bortkiewicz złożył prawdziwe oświadczenie lustracyjne i nie współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. – Kiedy w 2016 roku złożyłem wniosek lustracyjny, to myślałem, że to zwykła formalność. Z ciekawości, co SB napisało na mój temat w Gdańsku, na początku 2017 roku poprosiłem o dostęp do akt. Kiedy je zobaczyłem w maju 2017 roku, to byłem zaskoczony, że ktoś mnie zarejestrował oraz, że SB inwigilowała mnie także w Ostródzie. Po szesnastu miesiącach prowadzenia postępowania IPN odpowiedział mojemu pracodawcy. Dobra wiadomość została wysłana dokładnie w 35. rocznicę aresztowania mnie w 1983 roku podczas kolportowania ulotek – mówi w rozmowie z DoRzeczy.pl Stanisław Bortkiewicz.
Stanisław Bortkiewicz złożył oświadczenie lustracyjne w grudniu 2016 roku, ponieważ kandydował do Rady Nadzorczej, do której został powołany. Jak mówi, nie spodziewał się żadnych kontrowersji w tej sprawie. – Mam szlachetną kartę opozycyjną. Próbowano mnie zwerbować, ale bezskutecznie. Okazało się, że byłem w zainteresowaniu Służby Bezpieczeństwa. Sama „opieka” trwała ponad 80 miesięcy – tłumaczy.
– Nie chcę się kreować na bohatera, ale jak zmieniałem pracę, to przesyłali za mną teczkę i zmieniali opiekuna. Kiedy przeprowadziłem się z Gdańska i podjąłem pracę w Ostródzie, okazało się, że mój przyszły opiekun nawiązał ze mną znajomość przez mojego długoletniego kolegę. Oczywiście nie przedstawił się wówczas jako funkcjonariusz SB. Nigdy się nie ujawnił, nigdy o nic nie dopytywał, ani do niczego nie namawiał. Wesoły, inteligentny człowiek. Dopiero po 30 latach dowiedziałem się z akt w IPN, że właśnie on - jeden z moich znajomych - był w SB – mówi dyrektor TVP.
Dyrektor TVP wspomina też, że w SB była wobec niego „jakaś złość”. – Chyba dlatego, że ich wykiwałem w 1983 roku w Gdańsku. Być może jako nieznany opozycjonista z Gdańska, w małej Ostródzie, nabrałem większej rangi. Przełożony mojego opiekuna, lub inny pracownik SB fałszował dokumenty dotyczące mojej osoby, ale czynił to jednak nieudolnie. Jest w tych papierach pełno błędów, nie zgadzają się daty, ani treść wpisów dokonanych kilkoma charakterami pisma. Nie było na to mojej zgody, mojego udziału ani też nie miałem żadnej świadomości, że cokolwiek wokół mnie się wówczas dzieje. Nie wiedziałem o tym aż do 2017 roku – mówi.
Stanisław Bortkiewicz w 1980 roku wyjechał na studia medyczne do Gdańska, gdzie niedługo później, na V roku rozpoczął pracę w Akademii Medycznej. – W Gdańsku pracowałem do 1988 roku. Potem się przeprowadziłem do Ostródy i pracowałem w szpitalu jako lekarz. Inwigilacja musiała być silna, bo w momencie, w którym negocjowałem kiedy przyjadę do pracy i ustaliłem tę datę, to już wtedy przesłali moje kwity. SB w Ostródzie na pół roku przed moim przyjazdem zaczęło się do tego przygotowywać. We wrześniu 1987 założyli mi tzw. zabezpieczenie operacyjne, a ja dopiero w marcu 1988 przyjechałem do Ostródy – wspomina.
– W Gdańsku działałem bardzo aktywnie. Chodziłem na różne manifestacje, kolportowałem wydawnictwa, byłem też foto-amatorem, więc robiłem zdjęcia. Miałem potajemną ciemnię w piwnicy w akademiku. Rok po pierwszej i największej manifestacji stanu wojennego z 1 maja 1982 roku, już sam wyprodukowałem kilka tysięcy ulotek w formie zdjęć i kolportowałem je wśród znajomych. Na koniec kwietnia zostało mi mnóstwo ulotek nawołujących do manifestacji 1 i 3 maja 1983 roku. Uznaliśmy z kolegą, że sami musimy dokończyć ich dystrybucję i tak zrobiliśmy. Ktoś zawiadomił SB i ZOMO nas złapało podczas rozdawania ulotek w tramwaju. Sprzedaliśmy bajkę, że ktoś obcy nas wynajął do tej pracy, ostatecznie zwolnili nas z aresztu, ale zaczęli za nami chodzić a potem przez wiele miesięcy bezskutecznie próbowali zwerbować. Po kilku miesiącach dali nam spokój, ale jak się teraz okazało, nie przestali obserwować przez kolejne lata – mówi w rozmowie z DoRzeczy.pl.
Stanisław Bortkiewicz, w związku z pomówieniem i nie mając wątpliwości, co do jego bezpodstawności, już w październiku 2017 roku skierował sprawę karną do sądu. – Jeśli pomawiający zachowa się przyzwoicie, to jestem nastawiony ugodowo – zapewnia dyrektor TVP.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.