Dla polskiego czytelnika tego typu interpretacja historii XX w. brzmi wręcz groteskowo. Według tej wizji Rosja jest „oblężoną twierdzą”, nieustannie zagrożoną inwazją imperialistów z agresywnego Zachodu, których jedynym celem jest zdobycie Moskwy. Z tej perspektywy Piłsudskiego i Hitlera niewiele różni. „Nie udało się rozbić Rosji ani siłami Niemiec w latach 1914-1918, ani siłami interwencyjnymi Ententy i Japonii w latach 1918-1922, ani siłami armii Białych Kaledina, Korniłowa, Aleksiejewa, Denikina, Krasnowa, Kołczaka, Judenicza i Wrangla, którzy walczyli z Republiką Sowiecką w latach 1918-1920 za pieniądze Zachodu. Nie udało się złamać oporu Rosji również siłami Polski w 1920 r. Polska jednak zdołała drogą działań wojennych odebrać Republice Sowieckiej i przyłączyć do swoich terytoriów Zachodnią Ukrainę i Zachodnią Białoruś” – pisze Leonid Masłowski.
Polska agresja na Rosję
Publicysta nie tyle nawet manipuluje, co zwyczajnie zakłamuje historię. Polacy, choćby nawet chcieli, nie mogli odebrać Sowietom ani Zachodniej Ukrainy, ani Zachodniej Białorusi, ponieważ rodzące się dopiero państwo sowieckie nie zdążyło jeszcze objąć tych regionów swoim niszczycielskim wpływem. Natomiast często w rosyjskiej publicystyce historycznej pojawia się teza, jakoby istotnie regiony te zostały przez Polskę odebrane, ale nie bolszewikom, tylko Imperium Rosyjskiemu. To jednak twierdzenie o tyle bezzasadne, że w 1920 r. Imperium Rosyjskie już nie istniało, a powstała na jego gruzach Rosja Sowiecka postanowieniem Lenina anulowała traktaty rozbiorowe Rzeczpospolitej (z tego wynikałoby, że Warszawa miała prawo przywrócić swoje przedrozbiorowe granice – oczywiście, tego logicznego wniosku rosyjski publicysta nie przedstawi). Skąd tak oburzające dla polskiego ucha twierdzenia?
Otóż Rosjanie uważają, że wojna polsko-bolszewicka rozpoczęła się od agresji polskiej na Rosję (białą czy bolszewicką, wszystko jedno), jaką była wyprawa kijowska Piłsudskiego – Kijów bowiem jeszcze na długo przed rozbiorami znajdował się pod berłem cara. Nawet gdyby przyjąć taki punkt widzenia, nie tłumaczy to faktu, że w pogoni za „agresorem” Armia Czerwona zatrzymała się dopiero nad Wisłą… O bitwie warszawskiej Masłowski nie wspomina – to byłaby rysa na wizerunku Rosji jako „oblężonej twierdzy”, która brzydzi się agresją…
Polska, czyli „hiena Europy”
Kolejnym aktem wrogości Warszawy wobec Moskwy miało być… polskie marzenie o sojuszu z Hitlerem. „Polska bardzo pragnęła razem z Niemcami napaść na ZSRS. Hitler nie zawarł z Polską sojuszu przeciw ZSRS, ponieważ postanowił włączył polskie ziemie do Niemiec (…) To, że w ogóle istnieje państwo polskie, a Polacy przetrwali jako naród, to wielka zasługa ZSRS, który rozbił Niemcy i wyzwolił Polskę” – pisze Masłowski. Kolejne fantazje, oparte na rosyjskiej mitologii historycznej. To Polska odmówiła porozumienia z Niemcami, nie odwrotnie. Dalej jest jeszcze ciekawiej: „A co by Polacy robili w ZSRS (w przypadku agresji) widać nawet po ich stosunku do przyjaznej wobec Polski Czechosłowacji.
Podczas gdy Czesi ustąpili naciskom Francji i Anglii, Polska, jako sojusznik Niemiec, napadła na Czechosłowację, wedle słów Churchilla, „niczym hiena”, i Niemcy byli zmuszeni podjąć błyskawiczne działania w obronie Czechosłowacji przed Polakami”. Nie po raz pierwszy – i zapewne też nie po raz ostatni – w ocenie rosyjskiej publicystyki historycznej Polska wypada gorzej niż hitlerowskie Niemcy. W końcu Hitler był „godnym przeciwnikiem”, natomiast Polska zachowała się jak „hiena Europy” (to prawda, że tak określił nas Churchill. Rosjanie ten epitet uwielbiają powtarzać). Manipulacją jest pisanie o „przyjaznej wobec Polski Czechosłowacji” – wiadomo przecież, że z Czechami od początków naszej niepodległości biliśmy się o Zaolzie. W 1920 r. Czesi wykorzystali pochód Armii Czerwonej na Warszawę, osiemnaście lat później Polacy wykorzystali rozbiór Czechosłowacji przez Niemcy. Poza tym absurdalnie brzmi twierdzenie, że Niemcy, którzy sami podbili Czechosłowację, musieli jej „bronić” przed Polakami…
Reasumując – to Polska wychodzi w oczach Masłowskiego na państwo agresywne. Oczywiście, publicysta ani słowem nie zająknął się o tym, że gdzieś pomiędzy rozbiorem Czechosłowacji przez Niemcy i Polskę a „wyzwoleniem” Polski przez ZSRS był 17 września 1939 r., a następnie Katyń. Gdyby jednak wspomniał o tych wydarzeniach, być może – w duchu rosyjskiej publicystyki historycznej – agresję Armii Czerwonej nazwałby „pochodem wyzwoleńczym”, zbrodnię w podsmoleńskim lesie natomiast – krwawą, ale jednak „zemstą” za „zagładę sowieckich oficerów w polskich obozach w 1920 r”.. Masłowski nie zająknął się również na temat paktu Ribbentrop-Mołotow. Cóż, w kręgu autorów głoszących tego typu poglądy panuje przekonanie, że wobec wzrastającej potęgi Niemiec Moskwa była zmuszona z kimś się porozumieć…
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.