W niedzielę prezydenci Polski i Ukrainy odwiedzili miejsca, ważne dla pamięci historycznej swoich narodów. Poroszenko był w polskim Sahryniu, gdzie oddziały AK i Batalionów Chłopskich dokonały pacyfikacji miejscowej ludności ukraińskiej. Andrzej Duda zaś wybrał się na Wołyń, oddać hołd polskim ofiarom dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów ludobójstwa. Wydawałoby się: piękny gest. Najpierw jednak trzeba postawić pytanie: dlaczego nie doszło do wspólnej wizyty? Dlaczego polski prezydent pojechał na Ukrainę, a ukraiński do Polski? „Liczne źródła stwierdzają, że od samego początku strona ukraińska proponowała wspólne uczczenie tragicznej rocznicy. Kategorycznie jednak nie chciał się na to zgodzić polski prezydent” – pisze Jurij Panczenko na portalu „Europejska Prawda”. Według jego informacji powodem braku zgody ze strony Warszawy było niespełnienie przez Kijów złożonej w grudniu 2017 r. obietnicy zniesienia zakazu ekshumacji polskich ofiar na terenie Ukrainy. Obietnica ta była częścią porozumienia, zawartego wówczas przez Dudę i Poroszenkę podczas spotkania w Charkowie.
Panczenko przypomina też o sprawie pomnika UPA w Hruszowicach na Podkarpaciu. Jego likwidacja posłużyła Ukraińcom jako pretekst do wprowadzenia zakazu ekshumacji. Polskie władze przyjęły jednoznaczne stanowisko: jeśli na ziemi polskiej ma stać pomnik UPA, to tylko nagrobny. Przeprowadzone przez IPN ekshumacje w Hruszowicach wykazały, że upowcy nie zostali tam pochowani. Z wynikami badań nie zgodzili się jednak ukraińscy eksperci. Jednak, jak pisze Panczenko, „jeszcze większym (niż Hruszowice) problemem we wzajemnych relacjach stała się nowelizacja ustawy o IPN, przewidująca penalizację zaprzeczania „zbrodniom banderowskim”. Do tej pory w odpowiedzi na ukraińskie protesty w tej sprawie Warszawa tłumaczyła, że ustawa jest rozpatrywana przez Trybunał Konstytucyjny, nie ma więc o czym mówić. Teraz, gdy TK wydał już decyzję i skandaliczny przepis pozostał w ustawie, w Warszawie wolą udawać, że ustawa nie ma nic wspólnego z podjętymi przez prezydentów w Charkowie postanowieniami”. Panczenko oczywiście myli się – TK wciąż się zajmuje „ukraińskim” wątkiem ustawy o IPN. Prawdopodobnie publicysta miał na myśli nie wyrok TK, tylko podjętą w ekspresowym tempie „nowelizację nowelizacji”, usuwającą wątek penalizujący przypisywanie narodowi polskiemu sprawstwo w Holokauście, pozostawiającą natomiast wątek „banderowski”. Według interpretacji Panczenki ustawa o IPN złamała porozumienie wypracowane w Charkowie przed Dudę i Poroszenkę.
Dziennikarz nie wspomina już o tym, że to Ukraina pierwsza „rzuciła kamieniem” penalizacji polityki historycznej, uchwalając w 2015 r. swoją ustawę w tej sprawie. Panczenko kreśli narrację, w myśl której to Warszawa jest stroną agresywną w sporze o historię. „W tej sytuacji kolejna rocznica stała się jedynie okazją do wygłoszenia kolejnych ostrych oświadczeń” – ubolewa. Następnie relacjonuje niedzielne wizyty prezydentów obu państw. „Jesteśmy przeciwni jednostronnym ocenom politycznym wspólnej przeszłości, ponieważ to nie sprzyja procesowi naszego historycznego pojednania” – mówił w Sahryniu Poroszenko, apelując do Polski o zmianę tych przepisów ustawy o IPN, które dotyczą Ukraińców. Wyraził też oczekiwanie, że w najbliższym czasie zostaną wznowione ekshumacje.
Według Panczenki „kroki polskiego prezydenta okazały się bardziej efektowne i ostrzejsze”. A to dlatego, że Andrzej Duda wspomniał o „całkowitym zniszczeniu” ludności polskiej na Wołyniu. Poza tym „zrzucił na Ukraińców pełną odpowiedzialność za wydarzenia tamtego czasu”, określając je mianem „czystki etnicznej”. Duda zaakcentował ogromną dysproporcję pomiędzy stratami polskimi i ukraińskimi, mówiąc o 100 tysiącach polskich i 5 tysiącach ukraińskich ofiar. Panczenko zaznacza, że z tymi cyframi nie zgadzają się historycy znad Dniepru. Publicysta „Europejskiej Prawdy” twierdzi, że Duda w swoim przemówieniu zrobił dokładnie to, przed czym tego samego dnia przestrzegał Poroszenko – czyli „dokonał jednostronnej oceny politycznej wspólnej przeszłości”. Panczenko chwali ukraińskiego prezydenta za to, że w ogóle pojawił się w Sahryniu, przypominając, że także Polacy popełniali zbrodnie. „Przykład Sahrynia jest o tyle symptomatyczny, że w likwidacji ukraińskiej ludności cywilnej udział brały siły Armii Krajowej – a więc armii, kierowanej przez polski rząd na emigracji. Innymi słowy, zbrodnię wojenną popełniły siły, podporządkowane rządowi, za którego prawnego następcę uważa się obecna polska władza” – pisze Panczenko.
Tych dywagacji ukraińskiego publicysty nie można pozostawić bez krytycznego komentarza. Panczenko pominął kilka ważnych kwestii, które najwyraźniej nie pasowałyby do jego polonosceptycznej narracji. Przede wszystkim warto odpowiedzieć na pytanie: dlaczego Poroszenko musiał odwiedzić Sahryń akurat 8 lipca, akurat w dniu, w którym Duda pojechał na Wołyń uczcić pamięć ofiar UPA? Polska celebracja jest zrozumiała – przecież rocznica krwawej niedzieli mija 11 lipca. Tymczasem zbrodnia w Sahryniu miała miejsce 10 marca 1944 r. Odpowiedź nasuwa się jasna i logiczna – Poroszence chodziło nie tylko (albo nie tyle) o uczczenie pamięci ukraińskich ofiar, ale i o zrównanie Sahrynia z Wołyniem, o utrwalenie forsowanej przez Kijów nieuczciwej historycznie narracji o symetrii win między Polakami a Ukraińcami. Nieuczciwej, bo nie można porównywać tych dwóch zbrodni. Sahryń zdarzył się już wiele miesięcy po krwawej niedzieli. Część historyków uważa tę zbrodnię z akcję uprzedzającą ofensywę UPA.
Nawet Wołodymyr Wjatrowycz przyznaje, że w „wojnie polsko-ukraińskiej” to Polaków zginęło więcej. Ponadto, tzw. „rewolucja hrubieszowska”, której częścią był mord w Sahryniu, nie była – jak Wołyń – odgórnie zaplanowaną ludobójczą czystką etniczną. Żeby natomiast zrozumieć różnicę w podejściu obu państw do wspólnej przeszłości, wystarczy rzucić okiem na zdjęcia z obu wizyt prezydenckich. Ukraiński prezydent na polskiej ziemi składał kwiaty pod pomnikiem poświęconym ukraińskim ofiarom polskiej zbrodni. Towarzyszyły mu tłumy przedstawicieli mniejszości ukraińskiej. Powiewały niebiesko-żółte flagi. Natomiast polski prezydent na ukraińskiej ziemi, na miejscu dawnej polskiej wsi, zrównanej z ziemią podczas rzezi wołyńskiej przez ukraińskich nacjonalistów, złożył wieniec – dosłownie – w szczerym polu, w łanach zboża. Nikt mu nie towarzyszył.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.