Tym samym – tu właśnie objawia się paradoks – sam taki powód stworzył. Gdyby zastanawiać się bowiem, co mogła chcieć zyskać Rosja, promując Trumpa, to właśnie to: szefa amerykańskiej administracji, który spotka się na zasadach partnerskich z Putinem, niezależnie od wszystkich jego win, a następnie stwierdzi, że Rosja nie miała interesu w mieszaniu się w amerykańskie wybory. W dodatku dyskredytując w obliczu świata i prezydenta wrogiego – mimo wszystko – państwa własne służby specjalne.
Po Helsinkach nie ma jednak powodu, by wpadać w histerię. Jak zwracali uwagę zdystansowani analitycy, na szczycie nie zapadły żadne istotne decyzje, nie było wspólnego komunikatu, obaj prezydenci trzymali się utartych szlaków, więc nie jest to na pewno żadna nowa Jałta. Można też zrozumieć motywy Donalda Trumpa, który po szczycie w Singapurze z Kim Dzong Unem chce zapisać się po pierwszej kadencji jako prezydent będący w stanie uporządkować to, czego nie udało się uporządkować poprzednikom. Powinien jednak pamiętać, że to ryzykowna strategia. Poległ na niej swego czasu Bill Clinton, który koniecznie chciał zamknąć temat Bliskiego Wschodu i poniósł porażkę.
Z drugiej strony jednak nie ma wątpliwości, że – przy wszystkich zastrzeżeniach – szczyt helsiński był sukcesem Putina bardziej niż Trumpa już przez samo to, że się odbył, mimo iż Rosja nadal okupuje Krym, dokonuje zbrodni politycznych na terenie obcych państw i prowadzi bardzo agresywną politykę na Bliskim Wschodzie. Amerykańskiego przywódcę spotkała w związku z tym zmasowana krytyka – co ważne, także ze strony sprzyjających mu komentatorów, mediów i polityków. Jak to z Trumpem bywa – ta reakcja może sprawić albo, że prezydent USA gwałtownie zmieni kurs, żeby dowieść, że nie jest mięczakiem, albo przeciwnie – będzie trwał przy swoim, aby pokazać, że nie ugina się pod wewnętrzną presją.
Paradoksalnie i wbrew jeremiadom niektórych polskich polityków i komentatorów, sympatyzujących głównie z opozycją, Trump swoją postawą mógł obudzić w mainstreamie nie tylko republikańskim, lecz także demokratycznym tak silny antyrosyjski sentyment, że Polska może na tym ostatecznie zyskać.