Partia, która rządzi, zwykle ma dwa sposoby utrzymania władzy. Po pierwsze, może się chwalić swoimi osiągnięciami i opowiadać, jak wiele udało się jej zrobić dla kraju i obywateli. Po drugie, może straszyć opozycją i wskazywać na siebie jako na rozsądną i właściwą odpowiedź w obliczu nowych wyzwań. Ta pierwsza strategia jest lepsza, pod warunkiem oczywiście, że rządzący mają się czym chwalić, że ich dokonania są niekwestionowane, a większość wyborców uważa, że podniósł się poziom życia i w państwie panuje dobrobyt. W przeciwnym razie zostaje druga droga, czyli wzbudzanie strachu przed opozycją. Mówi się wtedy: może nie jesteśmy najlepsi i wiele nam nie wyszło, za to gdyby do władzy doszli oni…
Otóż po tych wstępnych i nieco teoretycznych uwagach pozwolę sobie zauważyć, że rządząca w Polsce partia wybrała wariant trzeci – po ośmiu latach rządów ogłosiła plan reform i zaczęła się ścigać z opozycją, kto więcej obieca. Hm, czegoś takiego jeszcze nikt nie widział. Mniejsza bowiem o to, czy pomysły PO oznaczają rewolucję, jak chcą jej zwolennicy, czy też są to propagandowe zabiegi, jak utrzymują krytycy. Ważne jest co innego: taka strategia jest po prostu absurdalna. Jeśli pomysły są dobre, to dlaczego pojawiły się po ośmiu latach? Co u diaska przeszkodziło liderom PO wprowadzić je w życie, kiedy mieli własnego prezydenta, kontrolowali Sejm i Senat?
Być może liderzy PO uwierzyli, że wyborcy mają krótką pamięć i uznali, że opinii publicznej można wcisnąć dowolny kit. Nie jest to pogląd całkiem niedorzeczny; biorąc pod uwagę nagłe i skrajne niekiedy zmiany nastrojów Polaków, taka operacja miałaby jakieś szanse powodzenia. Do tego jednak trzeba by czegoś więcej niż słów. Jeśli na czele ruchu reformatorskiego ma stanąć Ewa Kopacz, przez lata najbliższa zauszniczka Donalda Tuska, jeśli symbolami zmiany mają się stać panowie Michał Kamiński i Roman Giertych, to doprawdy trudno się na taką opowieść nabrać. Wydaje mi się zatem, że sławetny program zmian ogłoszony przez PO jest efektem paniki i rozedrgania. Przypomina do złudzenia wcześniejszy pomysł Bronisława Komorowskiego, który w stanie histerii w dniu po przegranej pierwszej turze wyborów prezydenckich ogłosił referendum. Tym jednym ruchem zburzył cały swój wizerunek polityka obliczalnego i ostrożnego; ogłoszenie referendum stało się swoistym gwoździem do trumny byłego prezydenta.
Liderzy PO zachowują się bardzo podobnie. Zrozumieli, że nie mają się czym chwalić, zauważyli, że PiS nie wzbudza grozy, i szukając za wszelką cenę jakiegoś wyjścia z sytuacji, wymyślili, że będą partią reform. Można przypuszczać, że ten śmiały i innowacyjny pomysł zakończy się podobnie jak w przypadku Bronisława Komorowskiego, czyli sromotną porażką.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.