Internet niedawno obiegło nagranie z dziennikarzem TVN Marcinem Mellerem, który opowiadając o swoich wojażach po Portugalii, zwierzył się, że potrzebował jedynie piętnastu minut, aby podczas rozmowy z przypadkowo napotkaną Polką zacząć mówić o Jarosławie Kaczyńskim.
– Stwierdziłem, że jest w tym coś z jednej strony patologicznego, z drugiej strony myślałem - co on z nami zrobił, w sensie z krajem? – mówił dziennikarz w programie „Śniadanie mistrzów”.
Internet automatycznie zalały prześmiewcze tytuły, artykuły i wpisy w stylu „dramat Marcina Mellera”. Po chwili rozbawienia w głowie pozostało mi jednak ostatnie zdanie z wypowiedzi dziennikarza – „Czy brak rozmowy o Kaczyńskim nie jest udawaniem...?”.
Pomimo humorystycznej otoczki warto się nad tą myślą pochylić. Czyż Meller nie miał racji? Czy faktycznie tak nie jest, że gdy rozmawiamy o polityce, to poszukiwanie tematu innego niż Jarosław Kaczyński nie jest samooszukiwaniem się? I nie chodzi tu o ocenianie prezesa PiS, o to czy jest mężem stanu czy grabarzem państwa polskiego. Chodzi o proste stwierdzenie faktu, że Jarosław Kaczyński zdominował życie publiczne III RP. Widać to szczególnie po jego najzagorzalszych przeciwnikach.
Opozycja nie istnieje
Mimo ciągłej deprecjacji i prób poniżania, w Polsce nie ma drugiego polityka, który ogniskowałby w sobie tyle emocji. I to zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych. Donald Tusk, wydawałoby się, że naturalne nemezis Kaczyńskiego, jest w rzeczywistości interesujący jedynie dopóki posiada właśnie kontrapunkt w postaci prezesa PiS; jako tama antykaczystwoska. Tusk bez Kaczyńskiego de facto nie istnieje, nie jest ciekawy, nie jest potrzebny. Tusk pojawia się na horyzoncie, gdy Polskę trzeba „ratować” przed naporem kaczyzmu.
Rzecz tyczy się oczywiście nie tyko byłego szefa PO, ale także i obecnego lidera – Grzegorza Schetyny. W poprzednich tekstach z cyklu „Taki Mamy Klimat” kilkukrotnie przekonywałem, że Schetyna jest zafascynowany postacią Kaczyńskiego i najchętniej skopiowałby jego sposób zarządzania partią i polityką. Problem polega na tym, że Kaczyński po pierwsze przez lata pracował na obecną pozycję, po drugie ma do zaoferowania program pozytywny. Ten program można bardzo różnie oceniać, można się z nim nie zgadzać, ale trudno zaprzeczyć, że ma on jakąś wizję państwa. Swoją drogą to chyba właśnie ten fakt najbardziej przeraża lemingi – Kaczyński ma wizję i, co gorsza, chce ją realizować (a to prawdziwa nowość w naszych realiach).
U Schetyny i podległej mu Koalicji Obywatelskiej takiej wizji nie widać. Dobrze to unaoczniły ostatnie wydarzenia, gdy politycy PO wpadli w ściekłość, że PiS „ukradł” im pomysł, aby 500 plus rozciągnąć również na pierwsze dziecko w rodzinie. To samo 500 plus, które przez tyle miesięcy krytykowano, o którym mówiono, że zrujnuje budżet, że to populizm i rozdawnictwo. A potem ciach, za jednym zamachem przeskoczono o 180 stopni, oskarżając PiS o „kradzież” ich programu.
Wpływ Kaczyńskiego na opozycję jest zjawiskiem jednak o wiele głębsze. Obserwowaliśmy to szczególnie mocno po tragicznej śmierci Pawła Adamowicza, gdy medialni i polityczni sojusznicy PO wzięli morderstwo prezydenta Gdańska na sztandary de facto przypisując winę za morderstwo PiS-owi. Ten tragiczny kabaret był jedynie próbą znalezienia mitu założycielskiego dla obozu antykaczyzmu, który odegrałby podobną rolę co Smoleńsk dla PiSu. Dlatego Tomasz Lis produkował się na Twitterze i w swoim tygodniku, dlatego teraz wydaje książkę o Adamowiczu, dlatego na marszu „milczenia” mówiono o „drugim sorcie”, wspominano Narutowicza itd. Chodzi jedynie o zbudowanie symbolu, który byłby konkurencyjny względem 10 kwietnia.
To jedynie pokazuje jak bardzo Platforma jest reakcyjna względem Kaczyńskiego. Gdyby polska polityka była turniejem szachowym, to opozycja grałaby wszystkie partie czarnymi bierkami. Każdy ruch jest jedynie odpowiedzią na decyzję Kaczyńskiego.
Cóż, taka jest poniekąd rola opozycji w systemach demokratycznych, że jest zależna od rządzących i musi reagować na ich działania. Ale w ciągu ostatnich trzech lat widzimy, że PO zupełnie straciło grunt pod nogami, a jej elektorat ograniczył się do żelaznego antypisowskiego lemingradu, który zagłosuje na kogokolwiek, kto – no właśnie – obieca odsunąć Kaczyńskiego od władzy. Przez ostatnie trzy lata opozycja ani razu nie przejęła inicjatywy. Jedyne momenty, w których nam się tak wydawało (np. słynne nagrody Beaty Szydło dla ministrów), wynikały z potknięć samego PiS-u, a nie sprytu polityków PO. Jest to spowodowane właśnie tym, że opozycja uzależniła się od Kaczyńskiego; umie jedynie działać, mając za punkt odniesienia jego decyzje. Nie potrafi myśleć w sposób twórczy o państwie i społeczeństwie, nie potrafi narzucić jakiejkolwiek narracji.
Ciekawe, że PO działała w ten sposób będąc jeszcze u władzy. De facto większość przekazu medialnego podczas kadencji 2011-2015 sprowadzała się do straszenia PiS-em. Warto przypomnieć tu choćby słynny skecz Roberta Górskiego „Gdy wygra PiS”, który dobrze obrazował tamtą mentalność. Kaczyński dla opozycji pełni podobną rolę, jaką w 1984 Orwella dla Oceanii pełniły pół-mityczne państwa Euroazji i Wschódazji – nieważne czy istnieją czy nie, co robią, co planują, istotny jest sam fakt, że można nimi straszyć i mobilizować własne szeregi.
Kaczor monopolista
Sytuacja jednak nie wiele lepiej wygląda, gdy przyjrzymy się takim tworom jak Konfederacja czy Wiosna. Trzeba przyznać, że Robert Biedroń przez pewien czas dość umiejętnie balansował w tym temacie, starając się prezentować jako lewicowy anty-POPiS, ale jak widać im bliżej wyborów, tym polityk coraz mniej panuje nad sytuacją.
Niedawno lider Wiosny stwierdził jednak, że obecnie najważniejszym wyzwaniem jest odsunięcie PiS-u od władzy. I tak jednym ruchem Biedroń przekreślił swoje wszelkie szanse na zaistnienie w polityce. Były prezydent Słupska mógł coś zdziałać na polskiej scenie wyłącznie atakując Grzegorza Schetyna, pokazując, że Polska nie jest skazana na duopol Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości.
Przyznając, że największym problemem Polski jest Jarosław Kaczyński, Biedroń zrobił największą przysługę Schetynie, jaką tylko mógł. Lider PO może teraz wzruszyć ramionami i powiedzieć: widzicie, nawet Biedroń to przyznaje; nie Kościół, nie ciemnogród, tylko Kaczor jest naszą największą bolączką. Kto chce pokonać Kaczora, musi się przyłączyć do największego antypisowskiego obozu.
Dominacja Kaczyńskiego jeszcze boleśniej objawia się, gdy spojrzymy na prawą stronę sceny politycznej. To tutaj, gdzie od lat nie może wykształcić się żadna poważna alternatywna, widoczna jest jego pełna siła. W pewnym sensie ułatwiły mu to wszelkiej maści „Gazety”, które przez dekady starały się ośmieszyć pojęcie patriotyzmu i uczuć narodowych. Doprowadziło to ostatecznie do sytuacji, w której każda partia chcąca pozować na nowoczesną i europejską musiała się od tych wartości dystansować. Sprawiło to, że Jarosław Kaczyński okazał się jedynym poważnym politykiem, który o patriotyzmie nie przypominał sobie raz na cztery lata w czasie kampanii wyborczej.
Tutaj też leży wytłumaczenie, którego tak usilnie poszukują korwiniści – czemu Korwin-Mikke nie może przekroczyć progu wyborczego, skoro w Polsce znajduje się całkiem pokaźny procent wyborców o zapatrywaniach wolnorynkowych? Otóż (pomijając fakt, że sam Korwin bardzo usilnie stara się, by go nie wybrano) tożsamość narodowa jest w polskim wyborcy nieporównanie silniejsza od zapatrywań ekonomicznych czy politycznych. Nawet jeżeli ktoś na płaszczyźnie gospodarczej ma zapatrywania liberalne, to przecież nie kieruje się właśnie nimi nad urną wyborczą. Najpierw jesteśmy Polakami, a dopiero później liberałami/konserwatystami/socjalistami itp.
Kaczyński tymczasem całkowicie zmonopolizował przekaz prawicowy, czy nawet szerzej – patriotyczny. To jest klucz do jego sukcesu. Dopóki Kaczyński trzyma żelazną ręką ten monopol, dopóty na polskiej scenie nie będzie miejsca dla narodowców i korwinowców.
Elitki w cieniu Kaczora
Marcin Meller w swoim programie ocenił, że było coś patologicznego w tej całej sytuacji, która mu się przytrafiła, gdy to temat Kaczyńskiego wdarł się niepostrzeżenie do rozmowy z nieznajomą kobietą.
„Co on z nami zrobił” – pyta dziennikarz, dodając szybko, że chodzi mu o Polskę. W pierwszej chwili można jednak było zrozumieć, że ma na myśli swoje własne środowisko, czy szerzej tzw. salon III RP – te wszystkie elity i elitki, które wytyczały trendy przez ostatnie kilkadziesiąt lat.
Bo faktycznie, jak się prześledzi wypowiedzi takich postaci jak Krystyna Janda, Agnieszka Holland czy prof. Mikołejko, to wychodzi jakiś kuriozalny obraz grupki „oświeconych”, którzy mieli nieść cywilizację na te zapomniane przez Boga (o, pardon) tereny, a tymczasem dali się stłamsić najgorszemu z tych wszystkich prostaków. Miast rozprawiać o płynnej ponowoczesności oraz siódmej fali feminizmu, oni plotkują o jakimś miłośniku rodeo, który mentalnie tkwi w II RP.
Jeżeli się wczujemy w sytuację tych ludzi i weźmiemy pod uwagę ich niemoc do wyrwania się spod wpływu Kaczyńskiego, to – pamiętając o ich przeświadczeniu dotyczącym moralnej wyższości – cała sytuacja musi być potwornie frustrująca i poniżająca.
Absolutnym kuriozum i pięknym spuentowaniem tego stanu rzeczy był Maciej Stuhr, który składając w liście życzenia własnej córce z okazji jej 18 urodzin, pisał m.in. o… Jarosławie Kaczyńskim.
Faktycznie, Meller miał rację – we wpływie Kaczyńskiego na III RP jest coś nienormalnego. „Komendant” zdominował całkowicie polskie życie publiczne. Stał się najważniejszym punktem odniesienia zarówno dla swoich zwolenników, jak i przeciwników; dla lewicy i prawicy; dla liberałów i konserwatystów. Bez Kaczyńskiego nie ma Tuska, nie ma salonu, z Kaczyńskim natomiast nie ma Korwina, nie ma narodowców. Stosunek do Kaczyńskiego decyduje, czy jedna telewizja kogoś pokocha czy znienawidzi, czy ktoś zostanie okrzyknięty patriotą czy zdrajcą, europejczykiem czy faszystą. Hasło „Jarosław” w polskiej polityce znaczy wszystko. A jak pisałem niedawno w tekście „Państwo teoretyczne plus”, w dłuższej perspektywie ten stan rzeczy może okazać się ślepym zaułkiem dla polskiej polityki.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Zobacz poprzednie teksty z cyklu "Taki Mamy Klimat":
Czytaj też:
Wielki spisek wokół KonfederacjiCzytaj też:
Prawica będzie płakać przez Biedronia
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.