Schetyna wysoko postawił sobie poprzeczkę. PO wprost mówi, że idzie w najbliższych wyborach po zwycięstwo, a każdy inny wynik będzie traktowany jako porażka. Bębenek jest podbijany przez zaprzyjaźnione media, zmanipulowane sondaże (vide niedawne „badania” Kantar Public), w końcu przez samych polityków Koalicji Europejskiej, którzy przekonują, że sojusz od Cimoszewicza z PZPR po Schetynę z Solidarności Walczącej, to bezprecedensowe porozumienie, którego zazdrości nam Europa (słowa Róży Thun).
Do tego dochodzą olbrzymie oczekiwania wyborców PO, którzy cały czas uważają, że PiS doszedł do władzy w wyniku jakiejś strasznej, niepojętej pomyłki. Polacy zgłupieli, coś chwilowo odjęło im rozum, ale jak się tylko da im możliwość naprawy błędu, to zagłosują poprawnie i po europejsku.
To jednak i tak nic w porównaniu do nastrojów panujących wewnątrz samej Platformy Obywatelskiej, gdzie poszczególni działacze po prostu uważają, że zostali odstawieni przez Schetynę na boczny tor, aby zrobić miejsce dla ludzi z SLD i Nowoczesnej. Przykładem może być Bogdan Zdrojewski, Michał Boni czy Danuta Hübner. Na 13 „jedynek”, którymi dysponuje KE, Schetyna aż sześć oddał swoim koalicjantom. „Biorące” miejsca zostały przyznane takim emerytom politycznym jak Włodzimierz Cimoszewicz („jedynka” w Warszawie!) czy Leszek Miller (drugie miejsce w Wielkopolsce). Jeżeli okupiona takim poświęceniem lista nie przyniesie zwycięstwa, to Schetynę mogą na taczce wywieść jego właśni ludzie.
Mandat na wagę złota
„Nikt mi nie pozwoli przegrać tych wyborów, następnych i prezydenckich. Nikt mi nie da następnej szansy” – przyznaje Schetyna w rozmowie z „Kulturą Liberalną”. Ma pełną rację. Swoją drogą, to – tak po ludzku – liderowi PO można po części nawet współczuć. Całe życie dążył do pozycji jaką obecnie ma, przez lata musiał znosić poniżenia i wysłuchiwać rozkazów Tuska, a teraz to wszystko może stracić. I to już na zawsze, bo pozbawiony przywództwa PO, zostanie skazany na polityczną banicję. Nie będzie dla niego już żadnej przyszłości.
W tym samy wywiadzie Schetyna przyznaje, że jego marzeniem jest aby wygrać z PiS „o choćby punkt procentowy, o jeden mandat”. Zwycięstwo może być czysto symboliczne, ale musi nastąpić. Chodzi o bodziec psychologiczny, lider PO chce „pokazać opinii publicznej, że zaczyna się dekompozycja PiS-u”. Co oznacza, że chce, aby Polacy w nim dostrzegli tego, który postawił tamę pisowskiej fali.
Desperacja Schetyny jest w pełni zrozumiała. Polityk zrobił wszystko, aby zjednoczyć cały obóz anty-PiSowski. Każdy kto nie chciał ucałować jego pierścienia i złożyć mu hołdu, był automatycznie określany albo mianem pisowca (Kukiz’15), albo nazywany wywrotowcem, który dla własnych korzyści lekkomyślnie rozbija jedność obozu demokratycznego (Biedroń’19).
Brak wygranej w wyborach europejskich będzie bardzo źle odczytany w elektoracie. Jeżeli wyborca zobaczy, że jego fajna, nowoczesna i prounijna opcja przegrywa z jakimś antyunijnym ciemnogrodem, może zacząć szukać ratunku gdzie indziej.
Tymczasowy lider
Następca Tuska (albo raczej „tymczasowy następca Tuska”) za wszelką cenę chciałby uzyskać pozycję monopolisty antykaczyzmu; chciałby w podobny sposób zdominować stronę lewicowo-liberalną, jak Kaczyński zdominował centro-prawicową.
Różnica polega na tym, że Kaczyński latami pracował, aby jego pozycji w partii nikt nie podważał. I nie chodzi tylko o polityków, ale również i elektorat. Dla wyborców (zarówno pro jak i antypisowskich) prezesura Kaczyńskiego jest czymś oczywistym; można Kaczora lubić bądź nie, ale to że jest szefem PiS-u jest czymś naturalnym dla każdego. Nie ma Kaczyńskiego – nie ma PiSu; nie ma Schetyny – antypis cały czas ma się dobrze.
Schetyna teoretycznie osiągnął to, do czego zmierzał od trzech lat – wyeliminował konkurencję w opozycji, jest szefem wielkiej koalicji antypisowskiej. A jednak ziemia osuwa mu się pod stopami. Oprócz faktu, że jest politykiem, który według sondaży budzi w Polakach najwięcej nieufności, oprócz wewnętrznych frakcji, które musi godzić, oprócz cichej opozycji we własnej partii, to na horyzoncie majaczy cały czas jego największy koszmar. Nie, nie chodzi o PiS. Największym koszmarem obecnego lidera PO jest Donald Tusk.
Trzaskowski uderza w swoich
Nawet jeżeli wpływ Tuska na polską scenę polityczną maleje, to jego oddziaływanie na polityków PO oraz najzagorzalszych wyborców antypisowskich jest wciąż olbrzymie. Dlatego enigmatyczny „ruch 4 czerwca” jest największą bolączką obecnego lidera PO.
Przedsmak tego czym może skończyć się powrót Tuska, zaprezentował Rafał Trzaskowski, który uruchomił tuż przed wyborami temat LGBT. Wśród komentatorów zaczęły pojawiać się złośliwe sugestie, że prezydent Warszawy jest tajnym agentem Kaczyńskiego i faktycznie trudno było nie odnieść takiego wrażenia. Wprowadzenie do debaty publicznej kwestii LGBT uderzyło jedynie w samą Platformę.
Schetyna chciał prowadzić kampanię ogniskującą się wokół podziału demokraci i europejczycy vs. kaczyści i zwolennicy polexitu. Zamiast tego prezydent Warszawy zafundował mu kartę LGBT, która mogła się nawet zwolennikom PO wydać niezrozumiałym i niepotrzebnym zagraniem (a co dopiero centrowemu elektoratowi).
Co gorsza, mogła ona wśród części wyborców zasiać ziarno wątpliwości – czy Kaczyński nie ma racji? Dla zadeklarowanego wyborcy PO twierdzenia, że w Unii Europejskiej promuje się LGBT, że zwalcza się pojęcie narodu, że promuje się komunizm – te wszystkie kwestie są przyjmowane z niedowierzaniem, politowaniem i machnięciem ręki. Wszystko jest tłumaczone „kaczystowską propagandą”. Tymczasem Trzaskowski pokazał nawet tym osobom, że coś jest na rzeczy. To oczywiście nie sprawi, że ci ludzie zagłosują na PiS, ale z pewnością kruszy opowieść PO o Unii jako instytucji mlekiem i miodem płynącej.
Ciężko uwierzyć, aby Trzaskowski był tak przejęty sprawami mniejszości seksualnych, aby musiał swoją prezydenturę zaczynać od tego tematu. Aby uznał, że dobro PO dobrem PO, ale prawdziwie istotną sprawą są interesy warszawskich gejów i transwestytów.
Biorąc pod uwagę, że Trzaskowski kontaktuje się z Tuskiem bez wiedzy szefa Platformy, trudno nie odnieść wrażenia, że cała awantura została wywołała właśnie z inicjatywy samego szefa Rady Europejskiej. Po co to zrobił? Kto wie, może Tusk obiecał mu, że po obaleniu PiS zostanie premierem Polski? Albo wmówił mu, że zaklepał dla niego fuchę komisarza unijnego, czy nawet że odda mu własną posadę? Trzaskowski raczej by w takie obiecanki uwierzył. Czemu by nie miał? Sikorski uwierzył.
Powrót Tuska, koniec Schetyny?
Bo jeżeli Tusk zdecyduje się wrócić, to jedynie „na gotowe”. Aby podtrzymać swoją legendę „pogromcy kaczyzmu” Tusk musi zorganizować sobie powrót godny długo wyczekiwanego zbawiciela. Scenariusz, w którym wraca do Polski, a następnie szarpie się ze Schetyną, PSL, Nowoczesną, KODami, jakimiś antypisowskimi bojówkami – to nie wchodzi w grę. On musi powrócić jako zbawiciel. To nie on ma walczyć o poparcie ludzi, to ludzie muszą chcieć jego powrotu. Inaczej nadszarpnie tak skrupulatnie budowaną legendę.
Schetyna przekonuje co prawda, że Ruch 4 czerwca nie musi być konkurencją dla jego Koalicji Europejskiej, ale nie brzmi to zbyt przekonywująco. Nawet w udzielanych wywiadach można wyczytać sugestie, że między byłym i obecnym liderem PO nie ma zgody, co do relacji jakie mają panować pomiędzy KE a Ruchem 4 czerwca.
Dla Tuska idealny scenariusz to taki, w którym oczekiwania elektoratu są wyśrubowane do granic, a jednocześnie podczas wyborów Koalicja Europejska odnosi minimalną, ale jednak dotkliwą porażkę. Skumulowana gorycz wyborców oraz polityków, których Schetyna odstawił na boczny tor umożliwi mu wtedy tryumfalny powrót. Nie będzie się musiał bić o przywództwo. Politycy sami mu je zaniosą, jeszcze pokornie prosząc o pomoc.
Ba! W takim wypadku nie będzie musiał nawet „ścinać” Schetyny. Po wszystkich poświęceniach, zabiegach, rozbudzonych oczekiwaniach rozczarowanie antyPiSu będzie po prostu zbyt duże. Schetyna zostanie zmarginalizowany do tego stopnia, że nie trzeba będzie mu nawet żadnego przywództwa odbierać. Zarówno wyborcy jak i działacze PO będą po prostu słuchać swojego nowego-starego lidera. Jedynego prawdziwego lidera antyPiSu. Oczywiście jeżeli ten będzie miał odwagę zaryzykować swoją legendę i rzuci wyzwanie Kaczyńskiemu.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.