To, co napisał na przełomie lat 60. i 70. zeszłego wieku, tworzy kanon polskiego kabaretu, estrady, musicalu. Już swoimi pierwszymi utworami podbił publiczność, odnajdując zupełnie nowy, satyryczny ton, nieznany wcześniej, krytyczny wobec otaczającej nas rzeczywistości, a przy tym utrzymany na niesłychanie wysokim poziomie artystycznym.
Jego dawnych utworów, tych najstarszych, z „Jesteśmy na wczasach”, „W co się bawić” i „Światowym życiem” na czele, domagano się na koncertach pół wieku po ich premierze. Tej pierwszej piosenki, jak mówił, nie był już w stanie śpiewać. – Jak długo można? – pytał, udając zgorszenie. Słuchacze nie mieli takich obiekcji, Młynarski ich bawił, wzruszał, skłaniał do myślenia. Tą samą „Układanką”, tymi samymi „Róbmy swoje”, „Polską miłością”, „Lubię wrony”.
Wściekał się na estradową amatorszczyznę i uprawianą przez współczesnych wykonawców najpodlejszą tandetę udającą sztukę. On sam – twórca absolutnie wybitny, bezbłędny liryk – najchętniej mówił o sobie po prostu „tekściarz”. A ze swoich cech autorskich najwyżej stawiał, jak każdy porządny rzemieślnik, pracowitość.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.