Mam dobrą wiadomość dla tych, którzy nie cierpią Toma Cruise’a – w filmie „Na skraju jutra” umiera wiele razy, często w boleściach. A także dobrą wiadomość dla tych, którzy go lubią – choć mamy do czynienia z typową wakacyjną superprodukcją, Cruise przypomina, że potrafi grać (a mogliśmy o tym zapomnieć, oglądając jego ostatnie dokonania: „Niepamięć” i „Jacka Reachera”). Mnogość śmierci sympatycznego konusa o chłopięcym uśmiechu spowodowana jest tym, że „Na skraju jutra” to film o pętli czasu, a precyzyjniej – jak celnie podkreślają amerykańscy recenzenci – skrzyżowanie „Dnia świstaka” z „Żołnierzami kosmosu”. Cage, grany przez Cruise’a, to wojskowy specjalista od PR, skazany, tak jak grany przez Billa Murraya reporter telewizyjny, na przeżywanie w kółko tego samego dnia. Jego nieszczęście rozpoczyna się, gdy wpada na fatalny pomysł zaszantażowania gen. Brighama (dobry epizod Brendana Gleesona), który chce wysłać tchórzliwego dekownika na pierwszą linię frontu. (…)
Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Kup akcje już dziś – roczna subskrypcja gratis.
Szczegóły:
platforma.dminc.pl
