Do wszystkiego są dziś podręczniki i kursy – zajrzyjcie na YouTube, odkryjecie setki fachowców opowiadających, jak pisać scenariusze, jakich błędów unikać i jak odpowiednio budować postacie, dialogi i puenty. Być może właśnie dlatego tak wiele współczesnych produkcji robi wrażenie bliźniaczo do siebie podobnych – premiuje się formułę. Powtarzalność, a nie oryginalność.
Nie mogłem wyrzucić tej myśli z głowy podczas oglądania serialu „Dzień Szakala” – niby wszystko było na miejscu. Aż zrozumiałem – wszystko było za bardzo na miejscu. Co przez to rozumiem? Za chwilę opowiem, lecz najpierw musimy wybrać się w przeszłość. Do chwili, kiedy Frederick Forsyth otrzymał propozycję sprzedania praw do ekranizacji swojej pierwszej powieści.
Dzieło perfekcyjne
„Oferta wynosiła 17 500 funtów plus niewielki procent od czystego zysku przez całe życie albo 20 tys. funtów raz na zawsze” – pisze Forsyth w swojej pasjonującej autobiografii „Outsider” (od niedawna dostępnej po polsku). „Większość ludzi jest dobra w jednych rzeczach, a beznadziejna w innych. Ja jestem żałosny, jeśli chodzi o pieniądze. Nigdy nie widziałem 20 tys. funtów, więc je przyjąłem. Nie mam pojęcia, ile milionów zarobił ten film przez lata”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.