Sztuka dla sztuki, nuda dla profanów. „Grand Tour” jest klasycznym patrzydłem.
Angażuje zmysły, znakomicie nadaje się do kontemplacji, lecz spodziewać się po nim wciągającej intrygi, amerykańskiego wigoru tudzież odrobiny realizmu nie należy. Gomes, jak na absolwenta filmoznawstwa przystało, bawi się formą. Czarno-białe kadry, ścieżka dźwiękowa pasująca do fabuły jak wół do karety, wszystkowiedzący narrator, małpowanie kina podróżniczego sprzed lat 100: takie rzeczy kręcą portugalskiego ekscentryka oraz jurorów z Cannes, którzy sprezentowali mu Złotą Palmą za reżyserię.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.