Maciej Urbanowski
Po 1989 nastąpił w polskiej kulturze, a zwłaszcza w literaturze, proces, który krytyka literacka określiła mianem „ucieczki od historii”. W cenie stała się z jednej strony współczesność, z drugiej zaś prywatność, pojedynczość, jak się wtedy mówiło. Jeżeli mówiono o przeszłości, to raczej w tonacji szyderczej, groteskowej lub – niekiedy równocześnie – oskarżycielskiej. Historia, zwłaszcza historia Polski jawiła się jako coś niezrozumiałego, nieefektownego, niepotrzebnego, nienormalnego nawet. W końcu nie tak dawno obwieszczono koniec historii, nie bez zadowolenia, a nawet triumfalizmu.
Ale koniec historii nie nastąpił i to w dwojakim sensie. Okazało się, iż to, co Fukuyama uznał za jej punkt dojścia, a więc liberalna demokracja, coraz mocniej zaczęło być kontestowane, coraz mniej ludzi uznawać zaczęło wierzyć, iż skończyła się dziejów praca. Ale historia się nie skończyła także dlatego, bo wciąż wpływała i wpływa na teraźniejszość. Niemożliwe okazało się radosne odcięcie od przeszłości, niemożliwe okazało się też zrozumienie teraźniejszości bez zrozumienia historii – swojej i sąsiadów.
Od mniej więcej roku 2005, a już na pewno od roku 2010 – istotną cezurą jest tu chyba Smoleńsk – następuje więc wyraźny już bardzo powrót do historii. Ogromną popularnością cieszą się książki o historii Polski, każdy szanujący się tygodnik wydaje dodatek historyczny, następuje renesans eseistyki historycznej (Rymkiewicz, ale i Zychowicz), modne są już nie tylko alternatywne wizje dziejów Polski. Wspaniałe wiersze o naszej historii piszą poeci: Wencel, Koehler czy Dakowicz. Pisarze sięgają do dziejów PRL, fascynują ich losy Żołnierzy Wyklętych, są tacy, którzy wracają do wieku XIX, a nawet dalej.
Nie przypadkiem w roku 2014 przebojami okazały się powieści historyczne właśnie: Olgi Tokarczuk, Elżbiety Cherezińskiej, Anny Janko, Szczepana Twardocha… Wtedy też ukazał się wspaniały, znakomity, uhonorowany dzisiaj Nagrodą Literacką im. Józefa Mackiewicza tom I Dziejów Polski Andrzeja Nowaka, początek 6-tomowego cyklu opowieści o naszej historii – od jej początków aż do roku 2019, bo wtedy całość ta ma się domknąć.
Tom pierwszy obejmuje historię Polski do roku 1202 i nosi podtytuł: Skąd nasz ród. Przyznam się, że czytałem ów tom z wypiekami na twarzy, niczym wspaniałą powieść historyczną, która raz bywa żartobliwą gawędą, innym razem pełną smutku tragedią, najczęściej zaś: porywającym eposem.
Po trosze to oczywiście zasługa samej polskiej historii opisywanego przez Andrzeja Nowaka okresu. Zafascynowany tragicznymi dziejami naszego kraju w ostatnim wieku, zapomniałem trochę, jak niezwykłe, dramatyczne, a zarazem fascynujące były początki Polski. Chrzest Mieszka, zabójstwo św. Stanisława, walka Bolesława Krzywoustego ze Zbigniewem, zdobycie przez Polaków Kijowa, łupieżcze napady Czechów na Poznań – każdy z tych i innych momentów naszych dziejów do roku 1202 jest tematem niemalże szekspirowskim. Każdy też ma rozstrzygające znaczenie dla Polski, a więc i dla nas, tu i teraz, a więc i dla siedzących na tej sali dzisiaj.
O tym ostatnim cały czas przekonuje nas Andrzej Nowak, który dowodzi nagrodzoną książką, iż należy do najwybitniejszych dzisiaj przedstawicieli pisarstwa historycznego, którzy – jak kiedyś Maurycy Mochnacki, Michał Bobrzyński, Szymon Askenazy, Wacław Tokarz, Artur Górski, Antoni Chołoniewski, Feliks Koneczny, Stanisław Mackiewicz – wiedzę o historii łączyli z talentem literackim, a te z kolei z własnym, oryginalnym i sugestywnym widzeniem dziejów Polski. Dla czytelników wydanych wcześniej książek Nowaka, a jest już kilkanaście, nie jest to oczywiście wielkie zaskoczenie, bo począwszy od wydanej 21 lat temu monografii Między carem a rewolucją do opublikowanej w tym roku Pierwszej zdrady Zachodu, nasz laureat tę swoją niezwykłość jako p i s a r z a tylko potwierdzał.
Na czym dokładnie polega owa niezwykłość pisarstwa historycznego naszego Laureata w przypadku Dziejów Polski?
Po pierwsze na bardzo wyrazistej jego obecności w całej opowieści. Nowak nie jest opowiadaczem beznamiętnym, chłodnym, czy tym bardziej wzgardliwym. Przeciwnie: to ktoś, kto oprowadza nas po naszej historii niczym przewodnik, ale bardziej jeszcze jako gospodarz narodowej sceny, gospodarz mądry, ale nie bezkrytyczny, gospodarz, który czuje się odpowiedzialny za powierzone mu dziedzictwo, czuje się z tego dziedzictwa dumny, opowiada o nim z poczuciem wdzięczności dziejowej, że przywołam termin Karola Ludwika Konińskiego. Szuka też specyfiki polskich dziejów, wyznaje, iż pociągają go w nich zwłaszcza drogi prowadzące w kierunku „uobywatelnienia” Polaków.
Ten gospodarz czasem mniej, a czasem bardziej wyraźnie nam się zresztą pokazuje i czytelnik to i owo o nim się dowie, np. gdzie i z kim Andrzej Nowak odbywał służbę wojskową, do jakiej szkoły podstawowej uczęszczał, w jakim mieście obecnie żyje... Widzę w tym trochę ślady lekcji odbytej u Jarosława Marka Rymkiewicza, widzę też często zmysł humoru naszego gospodarza, ale co tu ważne: w ten sposób lepiej rozumiemy naszego przewodnika, a nawet trochę się z nim zaprzyjaźniamy. Bo ważna jest troska Nowaka o to, by się z nami, Polakami żyjącymi A. D. 2015 dobrze porozumieć, byśmy dobrze zrozumieli swoją historię, a raczej: byśmy zrozumieli, iż jesteśmy tą historią.
Stąd taki a nie inny język Dziejów Polski: cudownie swobodny, plastyczny, współczesny, gawędziarski chwilami, czasem zaskakujący nawiązaniami do współczesności. Oto np. nasz historyk porównuje zęby prehistorycznego rekina odnalezionego w 1962 w okolicach Korytnicy do Szczęk Spielberga, potem wyjaśnia, że przydomek duńskiego władcy Haralda Sinozębego to po angielsku znany nam skądinąd bluetooth, a ekonomię Sieciecha określa Profesor mianem… kreatywnej księgowości!
Stąd też mnożenie w tej książce pytań na temat przebiegu rozmaitych wydarzeń historycznych – pytań, który autor zdaje sobie, ale i nam. My zaś po lekturze jego książki nie możemy zasnąć, bo rozpalona do czerwoności wyobraźnia każe nam myśleć o starożytnych Sarmatach, którzy – być może – dotarli do Kartaginy, albo szukać odpowiedzi na pytanie co by było, gdyby Ruś stała się państwem islamskim? Albo czy bylibyśmy w ogóle tu dzisiaj, gdyby Mieszko nie przejął chrztu? I czy istnieje ukryta więź między 11 listopada 1002, gdy zamordowano Pięciu Braci, pierwszy polskich świętych, a 11 listopada 1918 roku? A między 14 sierpnia 1018, gdy Chrobry wkroczył do Kijowa i 14 sierpnia 1920, gdy zaczęły się walki z bolszewikami o Radzymin?
Stąd wreszcie niezwykłe metafory i skojarzenia, jakie podsuwa nam historyk. Pisząc o odnalezionej w Obłazowej muszli z wyciętym jakieś 20 tysięcy lat temu otworkiem zastanawia się, czy był to pierwszy na ziemiach polskich instrument wiodący w stronę nut Lutosławskiego i Kilara. Bagdad i Kordobę z X wieku porównuje do dzisiejszego Nowego Jorku i Los Angeles. Na stronie 77 Dziejów Polski pisze:
„Wyobraźmy się teraz, że [słowiańscy niewolnicy z X wieku] to nasi przodkowie – i że trafiają nie na «zmywak» w londyńskim barze czy na budowę w New Jersey, ale na arabskie galery na Morzu Śródziemnym albo Czerwonym…”.
Brunona z Kwerfurtu nazwie „najskuteczniejszym pracownikiem politycznego PR Polski drugiego tysiąclecia”, o przejęciu władzy przez Chrobrego w 992 stwierdzi, że to był pewnie pierwszy „zamach majowy” w dziejach Polski, a najazd sąsiadów na Polskę Mieszka II w 1031 określi mianem pierwszego „potopu”… Bardzo to dowcipne, ale ważniejsze, że w ten sposób lepiej rozumiemy tamte zdarzenia, lepiej słyszmy r y t m naszych dziejów. Rozumiemy też, że nawet najdawniejsza historia Polski to naprawdę „dziś, tylko cokolwiek dalej”.
Andrzej Nowak także i w taki sposób pokazuje nam, iż on, ale i my, jego czytelnicy, widzieć musimy historię Polski jako całość, której nie da się plasterkować niczym świątecznej szynki na „uczcie polskiej historii” (o której to uczucie pisze sam Nowak). To więc, co zdarzyło się w roku 1005 ma swoje echo kilkaset lat później. Ale też dla naszej historii ważne będzie to, co dzieje się wokoło nas, w Niemczech, Czechach, Danii, Włoszech… Czytelników naszego Laureata nie zdziwi też, że w jego rozumieniu dziejów ważne miejsce zajmuje koncepcja imperium. To jeden z fascynujących wątków wyróżnionej tu książki. Arcyciekawe jest przypomnienie idei „imperium środka”, tej zrodzonej w czasach Chrobrego, porywającej potem Polaków idei wielkości, idei wykraczającej poza wspólnotę etnicznej całości położonej między Niemcami a Rosją, będącej pomostem między Wschodem a Zachodem. Ale są tu ważne, aktualne przestrogi, np. taka: „imperia mają długą i bardzo specyficzną pamięć: gdzie raz stanęła noga żołnierza imperatora, tam już pojawia się […] prawo wiecznej okupacji”.
Nasz gospodarz pokazuje nam też skarby, o których nie mieliśmy zielonego pojęcia, że je mamy, że jesteśmy ich właścicielami. Takie jak modlitewnik Gertrudy. Jak cuda naszej architektury średniowiecznej. Jak zadziwiający list biskupa krakowskiego Mateusza, który – w XII wieku – pisał, że „Ruś jest jak inny świat”.
Mówiłem już o własnym, oryginalnym i sugestywnym widzeniu dziejów Polski przez Andrzeja Nowaka. Na pewno jest to widzenie – w pewnym uproszczeniu mówiąc – antystańczykowskie. Polska upada – powtarza wielokrotnie autor Dziejów Polski, uczeń Henryka Wereszyckiego – nie wtedy, gdy słabnie władza państwowa i gdy władca rozluźnia żelazny uścisk, w jakim trzyma społeczeństwo, ale odwrotnie: Polska upada, gdy władza odrywa się od społeczeństwa, gdy przestaje z nim współdziałać. Sensem istnienia Polski, jej cywilizacyjną misją, jest działanie na rzecz wolności i przywiązanie do mitu antyimperialnego. To zaś oznacza walkę z tymi, którzy roszczą sobie prawa do uniwersalnego panowania i chcą narzucić innym narodom swą wolę i prawa. Polska „idea” to niechęć do podbojów dla nich samych i szukanie syntezy między imperium a wolnością jednostki. A więc budowanie republiki, gdzie władza i odpowiedzialność zostają podzielone z obywatelami, w której rozkwita wolność obywatelska. Zachwyca więc profesora Nowaka to, że już Krak miał nazwać sprawiedliwością „to, co sprzyja najbardziej temu, co może najmniej”. Dlatego też nasz Laureat rehabilituje Władysława Hermana, a Sieciecha nazywa tym, który dał początek emancypacji politycznej społeczeństwa polskiej. Pisze Andrzej Nowak – przypominając hymn Gaude mater Polonia: „to jest wzór dla kolejnych pokoleń Polaków: nieustraszenie stawać przeciwko tyranii”. Bardzo to piękne, bardzo aktualne i – chyba – bardzo Mackiewiczowskie.
A „skąd nasz ród”? Z Wincentego Kadłubka, ale po szczegóły to już sami Państwo sięgnijcie. Warto!
Ja tymczasem złożę serdecznie podziękowania i gratulacje Panu Profesorowi. I czekam na tom drugi, trzeci i kolejne.
Tekst ukaże się w „Arcanach” (2015, nr 126)