Jedna strona twierdzi, że I RP była krajem niewolników i antysemityzmu, a druga, że I RP była krajem totalnej wolności i tolerancji. Jedni głoszą, iż w czasie II wojny światowej Polacy przede wszystkim myśleli o tym, żeby ratować Żydów, a drudzy, że ratowali ich po to, aby ich prześladować i zabijać. Jedni całkowicie i absolutnie negują wszystkie chwalebne karty z historii Polski, a drudzy serwują nam „pedagogikę dumy”. Czy w związku z powyższym jest tu jeszcze chociaż pół miejsca dla PRAWDY niezależnie jaka by ona była? Na szczęście tak, czemu dał wyraz Sebastian Reńca w swojej najnowszej powieści historycznej pt. „Wykidajło”.
Sebastiana znam od wielu lat, a nasza znajomość została zapoczątkowana przez jego powieść „Niewidzialni” wydaną w roku 2014, która do dzisiaj jest jedną z moich ulubionych powieści. Od tego czasu odbyliśmy wiele rozmów na temat historii, literatury, polityki etc. i wiem, że opowieść o Franzu Lorencu (tytułowym wykidajle) chodziła za nim od lat i jest to również książka, której poświęcił najwięcej czasu. Czy warto było? ABSOLUTNIE TAK!
„Wykidajło” rozgrywa się w czasie II wojny światowej i pierwszych latach sowieckiej okupacji Polski. Od początku czuć, że jednym z głównych motywów, jaki chodził za autorem w trakcie pisania tej powieści są słowa Józefa Mackiewicza: „Fałszujemy rzeczywistość, stawiając niekiedy znak równania pomiędzy okupacją niemiecką i sowiecką. Niemiecka robi z nas bohaterów, a sowiecka robi z nas gówno. Niemcy do nas strzelają, a Sowieci biorą gołymi rękami. My do Niemców strzelamy, a Sowietom wpełzamy w dupę”. Nie chodzi oczywiście o pomniejszanie niemieckich zbrodni i hektolitrów polskiej krwi, jaką Niemcy nasączyli każdy centymetr kwadratowy polskiej ziemi, tylko o metody walki z Polakami. Niemcy zabijali nas za samo bycie Polakami. Sowieci oczywiście też zabijali, ale jednak dużo częściej decydowali się „kupować” Polaków. Aż prosi się, żeby w tym miejscu ponownie zacytować Józefa Mackiewicza: „Nie zgadzam się, żeby Niemcy byli wrogiem największym. Większym są bolszewicy, bo są bardziej dla każdego narodu niebezpieczni. Z prostej formuły, że żaden Polak nie może być jednocześnie Niemcem, gdyż pojęcia te wykluczają się nawzajem. Ale każdy Polak może być jednocześnie komunistą”.
OK, zostawmy to. Ten wątek jest ważny, ale nie najważniejszy. O co bowiem tak naprawdę chodzi w „Wykidajle”? O to, czym naprawdę była II wojna światowa. I tutaj możemy płynnie wrócić do początku niniejszego tekstu. Zdecydowana większość dyskusji na temat tego wszystkiego co działo się w Polsce w latach 1939-1945 ogranicza się do niczego niewnoszących pyskówek między ojkofobami, sprzedawczykami i innymi, którzy mają jakiś powód i cel oczerniania Polski za to, że w ogóle ona istnieje, a ludźmi, którzy w obronie dobrego imienia Polski będą w stanie „wyjaśnić” bądź totalnie zrelatywizować złe momenty, jakie miały miejsce w przeszłości, o ile oczywiście pasuje to do ich narracji.
Prawda jest jednak taka, że zło i dobro istnieją od zawsze. Prawda jest taka, że są sytuacje, kiedy ludzie postrzegani jako bohaterowie stają na krótszą bądź dłuższą chwilę po stronie zła, a największe szumowiny i ludzie, którzy na co dzień sprzedaliby swoje rodziny za pół paczki papierosów potrafią zachować się jak prawdziwi herosi – czasem odezwie się w nich sumienie, a czasem robią to dla określonych korzyści. Do której z tych grup należy Franz „Wykidajło” Lorenc? Do obu… Z jednej strony bowiem jego główne życiowe motto jest proste: na pohybel gnojom! Kim są gnoje? To ci, którzy katują dzieci, znęcają się nad psami, donoszą na sąsiadów, okradają biednych, wykorzystują swą władzę nad innymi, szantażują bezbronnych itd. Z drugiej jednak strony Franz w razie potrzeby nie zawahałby się podpisać cyrografu z diabłem i wykonywać otrzymanych od niego zleceń, jeśli tylko mogłoby to przybliżyć go do… No właśnie: do czego? Tutaj odsyłam już do książki.
Kolejna kwestia: „Wykidajło” przywołuje i porusza naprawdę trudne tematy, jeśli chodzi o codzienność na okupowanym przez Niemców terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Mamy tutaj momenty opisujące bohaterstwo żołnierzy AK, ale i całe akapity na temat współpracy Armii Krajowej z Abwehrą… Mamy tutaj opisy bohaterstwa „zwykłych” Polaków, którzy bez mrugnięcia okiem niosą pomoc potrzebującym, ale i historie obrzydliwego szmalcownictwa… Mamy tutaj Niemców uważających się za „ostatnich sprawiedliwych”, ponieważ zabijają „szybko i bezboleśnie” – nie to co banderowcy… Mamy tutaj żydów, którzy bardziej niż Niemców nienawidzą II RP i dlatego tak chętnie współpracują z komunistami… I przede wszystkim – mamy tutaj Polaków, którzy próbują odnaleźć się i przeżyć w nowej rzeczywistości zachowując przy tym resztki człowieczeństwa. Inna sprawa jak definiują oni „resztki człowieczeństwa”… Tutaj ponownie odsyłam do książki.
No i last but not neast, choć może od tego powinienem był zacząć: „Wykidajło” to książka, w której nie jesteśmy w stanie na 100 procent stwierdzić, co jest fikcją, a co miało miejsce w rzeczywistości. Przyznam szczerze: w pewnym momencie zacząłem sprawdzać pojawiające się w książce nazwiska m. in. niemieckich oficerów, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście istnieli. Mało tego: szukałem w innych książkach opisywanych przez autora sytuacji, miejsc, wyroków śmierci wydanych przez AK… Na sam koniec zasypałem Sebastiana dziesiątkami pytań o to, co naprawdę się stało i gdzie znaleźć na ten temat więcej informacji…
Podczas jednej z rozmów, jakie po lekturze „Wykidajły” przeprowadziłem z Sebastianem zacytowałem mu fragment książki dr Karoliny Trzeskowskiej-Kubasik pt. „Zbrodnie niemieckie w Lesie Wełeckim koło Buska-Zdroju”:
„W trakcie formowania kolumny marszowej na drodze w stronę Oleśnicy na pozycje polskie omyłkowo wjechał autobus z niemiecką orkiestrą wojskową 15. pułku czołgów ze składu 5. Dywizji Pancernej. Polska załoga działka przeciwpancernego czatująca przy wlocie szosy nie strzeliła do autobusu najprawdopodobniej ze względu na jego podobieństwo do pojazdów, którymi Wojsko Polskie ewakuowało się z Krakowa. Dopiero gdy polska załoga zbliżyła się do autobusu, zauważono, że w środku są niemieccy żołnierze. Kilkunastu Niemców wydostało się z pojazdu, schroniło w przyległych zabudowaniach i otworzyło ogień. Po krótkiej walce część z nich poległa, resztę zaś wzięto do niewoli. (…) Ocalałych Niemców zamknięto w stodole położonej 800 m na wschód od Stopnicy, którą następnie podpalono. Odpowiedzialnością za wydanie rozkazu zamordowania niemieckich żołnierzy obciążono płk. Stanisława Kalabińskiego. Zamordowano go 15 sierpnia 1941 r. w więzieniu w Radomiu”.
Sebastian powiedział krótko: „To była zbrodnia wojenna”. Ja zaś odpowiedziałem: „Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że ja rozumiem, dlaczego to zrobili i boję się, że wówczas zrobiłbym to samo… No cóż… Jestem tylko człowiekiem”.
Przywołuję ten fragment, żeby jeszcze raz podkreślić: to była wojna… To był diabelski czas… Nie każdego było stać na takie postawy jak Świętego Maksymiliana Marii Kolbego, czy rotmistrza Witolda Pileckiego… Ludzie niejednokrotnie musieli dokonywać dramatycznych wyborów… Inni zaś byli „złymi synami” (chciałoby się użyć nieparlamentarnego słowa, ale przecież wszyscy wiedzą, o co chodzi). I właśnie dlatego składam wielkie gratulacje Sebastianowi za napisanie PRAWDY, która dla tak wielu jest nie do przyjęcia.
Polecamy Państwu „DO RZECZY+”
Na naszych stałych Czytelników czekają: wydania tygodnika, miesięcznika, dodatkowe artykuły i nasze programy.
Zapraszamy do wypróbowania w promocji.
