A przede wszystkim wytrącił nas z samozadowolenia, podważając niczym nieuzasadnione przeświadczenie, że jakoś to będzie, że wprawdzie nie podoba nam się w Polsce coraz bardziej, no, co tu dużo mówić, niepokoi nas wszystko, ale przecież – jak to powiadał cytowany przez autora książki Sienkiewiczowski pan Zagłoba: „Nie ma takowych terminów, z których by się viribus unitis przy boskich auxiliach podnieść nie można”. Modlić się oczywiście warto, a nawet powinniśmy to czynić, ale sama opieka Boga, przy naszej bierności, nie zapewni ojczyźnie suwerenności, a nam nie zagwarantuje wolności.
Opowiada prof. Legutko o dzieciństwie, studiach anglistycznych i filozoficznych, pracy naukowej i działalności politycznej. Pisze z wdziękiem, ale i ostro, i gdzie trzeba chlasta na odlew, nie kryjąc swoich, zwykle mocno niepoprawnych, poglądów. Przypomina np., że w komunistycznej Polsce, programowo ateistycznej, wychowanie katolickie było normą. A osłabienie religijnej aktywności Polaków po 1989 r. ani nie uczyniło nas mądrzejszymi, ani nie przydało nam szlachetności. „Odwrotnie – powiada profesor – spowodowało degradację zachowań, języka, obyczaju, wrażliwości”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
