Władze miasta zdecydowały, że chcą wykorzystać festiwal do autopromocji. Będzie ona kosztowna. Jak podaje łódzka "Gazeta Wyborcza", warte 1 mln zł zamówienie promocyjne jest podzielone na trzy etapy. Obejmują one okres od dnia zawarcia umowy do 25 września tego roku.
"Urzędnicy chcą takich działań jak: umieszczenie logo miasta Łodzi na stronach internetowych organizatora wydarzenia i partnerów z linkiem odnoszącym się do strony głównej Urzędu Miasta Łodzi lub innych wskazanych przez pracownika Biura Promocji i Nowych Mediów Urzędu Miasta Łodzi" – czytamy.
W ramach umowy "wskazany ma być udziału organizacyjny/finansowy miasta we wszystkich materiałach promujących wydarzenie zrealizowanych zgodnie z zasadami public relations, czyli w publikacjach w gazetach, telewizji, internecie, radiu. Świadczeniem dodatkowym jest także sygnowanie pism do partnerów wydarzenia logo miasta oraz podkreślenie udziału organizacyjnego/finansowego miasta w realizacji wydarzenia".
Łódź jako miasto różnorodności
"Forma i oferta programowa wydarzenia Parada Wolności jest unikatowa w skali Polski i daje niepowtarzalną szansę wypromowania Łodzi na arenie międzynarodowej. Łódzka Parada Wolności, wzorowana na berlińskiej Love Parade, była jednym z najważniejszych wydarzeń muzycznych lat 90. i 2000. Idea kolorowego pochodu w towarzystwie muzyki elektronicznej była zapożyczona z niemieckiej Love Parade" – wskazuje łódzki magistrat w ogłoszeniu. Celem jest ukazanie Łodzi jako miasta sprzyjającego różnorodności, tolerancji i przeciwnego wojnie.
"GW" zaznacza, że "nie jest to klasyczny przetarg, urzędnicy podkreślają, że zamówienie może być zrealizowane przez tylko jedną firmę: Dissolve Festival z Warszawy, która jest zarazem organizatorem Parady Wolności". Władze Łodzi twierdzą, że prawo o zamówieniach publicznych pozwala na tego typu działanie.
– Z marketingowego punktu widzenia na każde działanie musi być "podkładka" w postaci badań. Ogłoszenie, w którym czytamy, że Łódź realizuje strategię miasta otwartego, nie ma nic wspólnego z rzemiosłem marketingowym. To dość amatorskie myślenie. W marketingu istotna jest tzw. mierzalność działań: zanim się zainwestuje, trzeba wiedzieć, jaki będzie zwrot z tej inwestycji – przekonuje dr Paweł Kowalski z Uniwersytetu Łódzkiego, specjalista ds. marketingu i strategii budowania marki.
Czytaj też:
Spór o port w Elblągu. Prezydent Wróblewski: Nie mógłbym spojrzeć w oczy mieszkańcom