Lemingom jest coraz ciężej. Moherom też, może nawet bardziej, ale one nie są solą ziemi. Tej ziemi.
„Kryzys wygania nas z kawiarni? Co drugi Polak deklaruje, że odwiedza je rzadziej niż trzy lata temu. Może być gorzej, bo od kwietnia z 8 do 23 proc. rośnie podatek VAT na kawę z mlekiem” – biadoli „Gazeta Wyborcza”. Nie zawracałbym państwu głowy tą sprawą, gdybym znalazł coś ciekawszego w „GW”. A nie da się znaleźć. I gdyby nie wiązałoby się to z naszą codziennością, w której coraz wyraźniej minusy przesłaniają plusy. A lemingi przez ostatnie lata negowały istnienie minusów.
„Kryzys zagląda Polakom do talerzy. Spowolnienie widać już w decyzjach zakupowych. W menu coraz rzadziej gości mięso” – i to nie dlatego, że tuczy, jak pisze „Rzeczpospolita”. Drastycznie spada popyt. Jedna z wypowiadających się w tekście osób używa wręcz słowa „tąpnięcie”.
„Rzepowemu” tekstowi o spożywczym tąpnięciu towarzyszy mniejszy artykuł o tym, że nic nie będzie z rządowej obietnicy obniżenia VAT w przyszłym roku. Minister finansów mówi, że musiałaby nastąpić „radykalna poprawa” w gospodarce, aby rząd dotrzymał słowa. A wiadomo, że nie będzie nie tylko „radykalnej”, ale pewnie nawet minimalnej poprawy. Już słuchać tu i ówdzie usprawiedliwienia tej „śmiałej” i „odpowiedzialnej” decyzji premiera Donalda Tuska. Pytanie, czy lemingi i tym razem to łykną. Tu skądinąd pasuje pyszny cytat, który przypomina w dzisiejszej „Polityce” wybitny brytyjski historyk Robert Skidelsky: „»Zdarzenia, chłopcze, zdarzenia« – tak brytyjski premier Macmillan odpowiedział na pytanie, co zmienia poglądy ludzi”. Wywiad ze Skidelskym, bardzo ciekawym naukowcem, został jednak schrzaniony przez „Politykę”. Bo nie wiadomo, o czym jest: czy winę za kryzys ponoszą ekonomiści, czy politycy. Mimo to warto przeczytać, bo Skidelsky przedstawia oryginalną, czasem ekscentryczną, interpretację obecnego kryzysu.
Zaś autorzy „Polityki” w prawie każdym artykule przejawiają niezdrową fascynację lemingami. Te, dokładnie podgatunek z miasteczka Wilanów, występują nawet w tekście o polskich produktach regionalnych. O co w tym wszystkim chodzi? Stosunek „Polityki” do lemingów, jak również jednej z ich odmian zwanej „słoikami”, jest niejednoznaczny. Z jednej strony wyczuwa się sympatię, z drugiej opisywane są protekcjonalnie, jak dobroduszni, ale całkiem egzotyczni wieśniacy z Papui czy Vanuatu. Mówiąc marksistowskim językiem, „Polityka” chciałaby zawładnąć duszami i umysłami pracujących lemingów miast i wsi, a z drugiej strony oderwała się od tych mas i nie rozumie ich żywotnych interesów.
Wracając na moment do tematu głównego, czyli kryzysu, wygląda na to, że część PO ma już pomysł, jak odciągnąć uwagę Polaków od tego problemu. Wprawdzie nie będzie chleba, będą za to igrzyska. „Rzeczpospolita” pisze, że PO ponownie złożyła wnioski o Trybunał Stanu dla Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry. Jest w tej sprawie podzielona, bo pod wnioskiem podpisała się tylko mniejszość członków klubu. Wnioskodawcy chcieliby zapewnić nam widowisko jeszcze przed wakacjami.
Na deser zostawimy sobie „Gazetę Polską”, bo w tę środę w niej jest najwięcej ciekawego do czytania. Barbara Fedyszak-Radziejowska krytycznie recenzuje Platformę Oburzonych, zauważając, że efektem rządów Donalda Tuska jest „oburzenie, rozczarowanie, gniew i frustracja. Czyli emocje, które w polityce i obywatelskiej aktywności pomagają w mobilizacji, ale w działaniu dają stuprocentową gwarancję niepowodzenia”. Oprócz tego ciekawy tekst Andrzeja Zybertowicza o reperkusjach wydarzeń na Cyprze.
Jest też w „GP” jeden tekst fatalny – „Kaliningradzki eksperyment”. Autor przekonuje, że wprowadzenie małego ruchu granicznego z obwodem jest szkodliwe dla Polski. Miejsca by tu zbrakło na zbijanie tez tego niemądrego artykułu. Ograniczmy się do jednego. Wyczytamy tam, że Samir S., podejrzany o straszne morderstwo w Gdańsku, „jest z Kaliningradu”. I że jego historia ma być dowodem na zło płynące z małego ruchu granicznego.
A według nas to dowód na nierzetelność dziennikarza. Samir S. jest z Elbląga, wcześniej mieszkał w Baku. Znalazł się w Polsce, bo dostał kartę stałego pobytu z powodu polskiego pochodzenia swojej babki. Sprowadził się na długie lata przed wprowadzeniem małego ruchu granicznego. Na co więc jest dowodem? Na to, że repatriacja tysięcy Polaków z dawnego Sojuza jest czymś złym? Chyba nie to chciał udowadniać autor tekstu o Kaliningradzie.