Ekspert wskazał na miejsce w skrzydle, gdzie umieszczone są części elektryczne m.in. do sterowania klapami samolotu. Zdaniem prof. Biniendy to tam miał być umieszczony ładunek wybuchowy. Z kolei według komisji MAK i Jerzego Millera skrzydło tupolewa rozerwała brzoza.
Duński inżynier Glenn Jorgensen, jeden z ekspertów podkomisji, przekonywał, że w miejscu rzekomego uderzenia w brzozę znajdują się ślady wskazujące na wybuch. – To są takie loki, kawałki metalu skręcone więcej niż 360 stopni. Jak dochodzi do takiego odkształcenia metalu, w dodatku nie od przodu w tył, jak powinno być przy uderzeniu w drzewo, to może to wskazywać na eksplozję – tłumaczył.
Prof. Binienda mówił, że miejsce, które wskazał, ma aktualnie status "podejrzanego". – Nasz pirotechnik potwierdził, że gdyby dysponował taśmą z materiałem wybuchowym, to podłożyłby ją w tym miejscu – powiedział. Jak dodał, podkomisja przeprowadziła eksperyment, który dowiódł, że taki ładunek nie doprowadziłby do eksplozji paliwa.
Ekspert ujawnił również, że są nagrania z lotniska Okęcie, pochodzące z nocy z 9 na 10 kwietnia 2010 roku, na których zarejestrowano osobę, dokonującą nieustalonych czynności przy lewym skrzydle samolotu.
– Jakiś mechanik czy ktoś był w tym miejscu z latarką i coś robił. Z tych kamer nie widać postaci. Widzimy tylko latarkę – oświadczył prof. Binienda. Na pytanie, czy może chodzić o jakieś procedury związane ze sprawdzeniem maszyny przed wylotem, naukowiec odpowiedział: – Dlatego zostawiamy to prokuraturze.
Czytaj też:
Amerykański naukowiec o Smoleńsku: Samolot powinien rozbić się na 3 lub 4 części