Wszystkie gazety wydają się dzisiaj czarno-żółte. Robert Lewandowski w koszulce Borussii Dortmund jest wszędzie: najczęściej występuje na zdjęciach z czterema wysuniętymi palcami - tyle goli strzelił wczoraj Realowi Madryt. Kanonada, która przeszła już do historii piłki nożnej. Miejmy nadzieję, że Lewandowski któregoś dnia powtórzy ten wyczyn w biało-czerwonym trykocie, niekoniecznie w meczu przeciwko San Marino, i niekoniecznie strzelając dwie bramki z karnych drużynie fryzjerów i księgowych.
Ale w dzisiejszych dziennikach jest kilka tekstów ważniejszych niż relacje z półfinału Ligi Mistrzów. Pamiętajmy: futbol to przecież tylko gra.
***
W "Rzeczpospolitej" Szymon Hołownia stara się opisać gorącą debatę wokół zapłodnienia in vitro. Przyznaje, że jest przeciwnikiem tej procedury, ale próbuje także wsłuchiwać się w głosy drugiej strony. Dochodzi jednak do wniosku, że owa druga strona jest nawet bardziej zawzięta i fanatyczna w swojej retoryce i swoim działaniu, niż najbardziej nawet krewcy katoliccy publicyści. "Z tymi z „naszej” strony jest kłopot, bo albo boją się stawać do konfrontacji, albo od razu idą w teologię, z „tamtymi“ bywa jednak dużo trudniej, to najczęściej znacznie bardziej zapalczywi misjonarze" - pisze Hołownia. "Potrafią zmieszać człowieka z błotem, jeszcze zanim zdąży cokolwiek powiedzieć, a gdy na wokandzie stają dyskusyjne kwestie, które mogą towarzyszyć in vitro (handel zarodkami, eugenika), krzyczą jeszcze głośniej, próbując zamieść je pod dywan, byleby tylko nic nie mąciło cudownego obrazu rodziców, którzy wychodzą z kliniki z kwilącym na rękach potomstwem".
Autor podkreśla, że kwestia sztucznego zapłodnienia stała się bardzo pożytecznym narzędziem w bieżącej polityce. "[To] kolejny ideologiczny emblemat, który w popękanej posmoleńskiej Polsce pozwala oznaczyć wrogów i przyjaciół. Dolewają raz na jakiś czas oliwy do ognia, by podkreślić potrzebne im do emablowania wyborców elementy ideowego wizerunku. Stroniąc przy tym od rozstrzygnięć. Wiedzą wszak, że gdyby cokolwiek zostało uchwalone, ktoś będzie głośno niezadowolony, więc lepiej bić pianę, rozgrywać frakcje, „poszerzać pole walki”, ale trzymać się z dala od konkretów".
Według Hołowni "spór o in vitro przestał też już mieć kontakt z jakimkolwiek merytorycznym podłożem, kluczową rolę odgrywają w nim nabuzowane do granic emocje. (...) W wolnej chwili proszę włączyć telewizor i na dowolnym kanale obejrzeć ze dwa, trzy dziennikarskie materiały o in vitro. Za każdym razem to wyraźne światopoglądowe deklaracje ich twórców. Jeśli dziennikarz jest za in vitro – jest nastrojowa muzyka, lekarze z przychodni „leczenia niepłodności“ i wesoły bobas. Jeśli jest przeciw – muzyka jak z „Sensacji XX wieku“, termosy, ukryte kamery".
Publicysta "Rz" jest jednak optymistą. Wierzy, że ludzie sami odnajdą się w Bogu i będą podejmowali rozsądne decyzje. "Najwyższy czas, żebyśmy my, katolicy, puścili trochę pary w ten gwizdek co trzeba i na powrót stali się dla ludzi wybitnymi specjalistami nie tylko od szalek Petriego, ale przede wszystkim od Boga. Bo to dzięki Niemu każdy, również ten poczęty w klinice, ma wszelkie szanse, by zostać świętym (nie tyle dzięki in vitro, ile mimo niego). I tylko wtedy, gdy ludzie autentycznie Go poznają, sami będą wiedzieli, jakich wyborów powinni dokonywać, by być szczęśliwymi i dać szczęście innym".
Obawiam się, że Hołownia jest optymistą nadmiernym, choć niewątpliwie "nasza" strona musi znaleźć lepszy sposób komunikowania poglądów, które tak bardzo nie podobają się "Obozowi postępu".
***
W "Gazecie Wyborczej" ciekawy i wyważony artykuł prof. Stanisława Krajewskiego z Instytutu Filozofii UW, członka warszawskiej Gminy Żydowskiej, o kolejnym ważnym sporze - wokół projektu pomnika Sprawiedliwych, który miałby stanąć w pobliżu Muzeum Historii Żydów Polskich (a zatem ma terenie dawnego getta) i upamiętniać Polaków ratujących Żydów w czasie okupacji . Krajewski przytacza argumenty obu stron. Przeciwnicy mówią: "W sercu getta nie było Sprawiedliwych. Był dramat, była śmierć, było dojmujące poczucie osamotnienia. Wydobywanie na plan pierwszy tych nielicznych, którzy wspomagali Żydów, zniekształca obraz tamtych czasów". Zwolennicy zaś twierdzą: "Ależ to dzięki Sprawiedliwym uratowała się pewna liczba Żydów z getta! Historia tych bohaterów jest ściśle związana z Żydami, a więc i z gettem. Jak można pomyśleć, że taki pomnik - którego potrzeby nie kwestionuje nikt - mógłby stanąć poza terenem getta? (...) Takie usunięcie na ubocze upamiętnienia ludzi ratujących Żydów wpisze się - niezależnie od intencji protestujących - w usuwanie Sprawiedliwych na margines, tak jak to się działo przez całe dziesięciolecia".
Według Krajewskiego niektórzy oponenci obawiają się, że pomnik mógłby stanowić przeciwwagę dla Muzeum i przyczynić się do zamazania prawdziwego obrazu Holocaustu, "przyćmienia faktu, iż antyżydowskie postawy były widoczne również w najstraszniejszych dniach Zagłady". Krajewski pisze: "Wśród zwolenników umieszczenia nowego pomnika obok Muzeum mogą być ludzie, którzy chcieliby użyć Sprawiedliwych jako parawanu przesłaniającego mniej chwalebne momenty, które spodziewają się znaleźć w Muzeum".
Autor zaskakuje puentą: "Czy da się zatem pogodzić rzetelność historyczną i potrzebę pokrzepienia polskich serc? Oraz potrzebę wierności z imperatywem wyrażenia wdzięczności? Mam nadzieję, że tak. Jeden pomysł to odpowiedni projekt pomnika. Drugi pomysł jest bardziej radykalny: niech na tym obszernym terenie obok Muzeum będzie nie tylko pomnik Sprawiedliwych (i istniejący już pomnik gestu [Willy'ego] Brandta), ale także inne! Jeśli pojawi się tam kilka pomników wyrażających wdzięczność wobec osób, które współtworzyły żydowską historię w Polsce - postaci nie tylko okresu wojny, ale także innych epok - to żaden pojedynczy pomnik nie będzie mógł zdominować tej przestrzeni. (...) Nie ma powodu robić tego poza terenem byłego getta, bo i tak wokół budynku Muzeum toczy się normalne życie, które na ogół nie ma nic wspólnego z Żydami. Jeżeli potrafimy mądrze utworzyć "przestrzeń wdzięczności", to możemy zachować wierność wobec złożonej historii, pomni jej komplikacji, wdzięczni za to, co chwalebne i uzyskać przestrzeń, która dodatkowo - i inaczej niż narracja muzealna - upamiętni wielowiekowe życie Żydów w Polsce".
To bardzo ważny głos w debacie na temat Sprawiedliwych. Szkoda, że zostanie zapewne zagłuszony kakofonią oskarżeń ludzi, którzy zawodowo zajmują się piętnowaniem polskich win w czasie Holocaustu i oburzają się na tych, który starają się namalować nieco bardziej zniuansowany i bliższy prawdzie obraz tamtych czasów.